sobota, 19 lutego 2011

Prawie koniec początku mieszkaniowych przygód

Tego posta piszę siedząc w krakowskim mieszkaniu, tydzień pełen wiedeńskich wrażeń póki co dobiegł końca. Ciąg dalszy nastąpi w przyszły weekend kiedy to znowu wrzucę swoje bety do samochodu i pojadę tym razem już do pracy. Ale to dopiero za kilka dni, teraz czas opisać dwa ostatnie dni wizyty w Wiedniu.

W czwartek rano pojechałem do urzędu meldunkowego w swojej dzielnicy aby dopełnić formalności związanych z wynajmem. I znowu wszystko trwało kilka minut, pokazałem paszport i formularz, który wypełniła właścicielka mieszkania i otrzymałem potwierdzenie zameldowania pod nowym adresem. Nikt mnie nie pytał czemu dwa dni wcześniej zameldowałem się gdzie indziej. Wszystko załatwione szybko i z przyjaznym uśmiechem.

Następnie pojechałem do centrum i założyłem sobie konto w Bank Austria. Jeszcze nie miałem czasu ani siły sprawdzać dokładnie oferty austryjackich banków więc możliwe, że nie jest to najlepszy gracz na rynku, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Co jest ważne ten bank ma mnóstwo placówek w tym jedną tuż przy firmie więc wszelkie załatwianie spraw wymagających odwiedzin w placówce macierzystej będzie łatwiejsze.

Wybrałem konto Erfolgskonto Plus, które od wersji "nie plus" różni się ceną za prowadzenie i wydaniem karty kredytowej. W zamian za 25.73 euro kwartalnej opłaty dostajemy konto, kartę bankomatową także do płacenia w sklepach, dostęp online i kredytówkę z limitem zależnym od zarobków.

Nieco rozbawiły mnie limity używania konta i karty bankomatowej ponieważ w placówce mogę wypłacić do 1500 euro dziennie, w bankomacie poza placówką lub obcego banku do 100 euro dziennie, natomiast w sklepach mogę wydać płacąc kartą bankomatową maksymalnie 200 euro tygodniowo. Zapytałem obsługującej mnie pani co jeśli będę chciał kupić pralkę za 210 euro? Wtedy trzeba przyjść do banku i wybrać to z wewnętrznego bankomatu lub kasy. Na szczęście po 3 miesiącach te limity się zmienią do nieco bardziej użytecznych wartości. Bank ma taką politykę na początku, ale po ustaleniu regularnych wpływów klienci zyskują nieco więcej swobody.

Kartę kredytową także dostanę dopiero za 3 miesiące. Wyrobienie jej będzie wymagało odwiedzin w placówce. Kartę bankomatową mam dostać za tydzień więc teoretycznie powinna na mnie czekać w skrzynce pocztowej kiedy zajadę do Wiednia. Tu też trzeba będzie przyjść do placówki i ustawić sobie PIN.

System online jest dość przejrzysty i ma angielską wersję językową. Nie badałem go jeszcze zbyt dokładnie bo zalogowałem się tylko kontrolnie aby sprawdzić czy w ogóle działa. Pierwszym ekranem jaki zobaczyłem po zalogowaniu było pytanie czy chcę zamienić analogową listę kodów TAN na potwierdzenia kodami wysyłanymi przez SMS na komórkę. Jak tylko wyrobię sobie austryjacki numer na pewno skorzystam z tej opcji. Noszenie papierowej listy kodów jest nieco problematyczne.

Na 14 zjawiłem się z moim kolegą - tłumaczem pod bramą budynku gdzie znajduje się moje nowe mieszkanie. Niemal w tym samym momencie podjechał mercedes, wysiadł z niego siwy facet i powiedział, że ma dla mnie klucze. Cała operacja odbyła się niesamowicie szybko. Wyszliśmy na górę, siwy spisał stan licznika prądu, wymienił wkład w zamku drzwi wejściowych i kazał mi podpisać odbiór kluczy. 5 minut i zostaliśmy z kolegą sami w pustym mieszkaniu.

O wyniku bliższych oględzin wynajętego lokum napiszę może kiedy indziej bo wpis robi się już nieco przydługi. Nie ma tragedii, ale niestety jest to mieszkanie robione pod wynajem więc tu i ówdzie straszy. Ale tyle w tym temacie, oddzielna notka zaspokoi waszą ciekawość :)

W piątek miałem do odbębnienia ostatni póki co biurokratyczny obowiązek: zarejestrowanie się w Wien Energie jak aktualny użytkownik prądu (nie mam w ogóle gazu w mieszkaniu) pod tym adresem. Centrum zakładu energetycznego znajduje się w 9 dzielnicy i wymagało aż 20 minut dojazdu metrem linią U6. A potem jeszcze kilka minut spaceru. Straszne prawda? :)

I znowu ten sam nudny proces. Mówię o co mi chodzi, pokazuję paszport, pokazuję odpis licznika, pokazuję zameldowanie w lokalu. Pani wklepuje mnie w komputer, drukuje dwie kopie umowy i wymaga aż 4 podpisów. Potem mówi, że najbliższy rachunek dostanę w kwietniu a potem w lipcu i czy mi to pasuje. Potwierdzam, chowam umowę do plecaka i pani życzy mi miłego dnia. Wychodzę na ulicę i zastanawiam się jak to możliwe, że można takie rzeczy załatwiać ot tak sobie w kilka minut? A znajomi mówią, że sporo biurokracji można załatwiać z urzędami nawet mailowo. Niesamowite!

Wiedeń opuszczam kilka minut przed 12. W Mikulov jestem chwilę po 13 i robię sobie niemal 40 minut postoju na kawę, red bulla i papierosa. Po zjechaniu przed Brnem w kierunku Olomunc robi się coraz bardziej mgliście. Frydek-Mistek zatrzymuje mnie na 10 minut w korku, potem kontynuacja jazdy we mgle. Granicę z Polską przekraczam w okolicach godziny 16, mgła ustępuje dopiero przy pierwszej bramce na A4. Kraków wita mnie korkiem na dobry kilometr przed remontowanym rondem Ofiar Katynia, do domu docieram dopiero o 19. Pozostało wnieść toboły na górę i przywitać się z ukochaną. Można złapać oddech po tygodniu bieganiny.

Ufff...

środa, 16 lutego 2011

Umowa wynajmu mieszkania podpisana

Jeśli ktoś jeszcze śledzi moją losy bohatera niniejszej telenoweli to śpieszę donieść, że od dziś jest on najemcą mieszkania w Wiedniu. Kogo interesował tylko wynik procesu opisywanego w poprzednich notkach może przestać czytać, po szczegóły zapraszam dalej.

Dostałem dziś maila od agentki nieruchomości z adresem właścicielki mieszkania i godziną, na którą mam się u niej pojawić. Wcześniej miałem wstąpić do biura nieruchomości i zapłacić im prowizję, marne 916 euro. Niezły utarg jak na 10 minutową rozmowę przy pokazywaniu mieszkania i parę wypisanych papierków.

Gdy przekroczyłem próg agencji pierwsze o co zapytałem to czy dostanę jakieś potwierdzenie wpłaty i czy oddadzą mi prowizję w przypadku gdyby coś poszło nie tak przy podpisywaniu umowy. Sekretarka wyjaśniła mi, że pokwitowanie dostanę, ale zwrot prowizji jest możliwy tylko wtedy gdyby umowa była w jakiś sposób niezgodna z prawem. Zresztą w takiej sytuacji musieliby zaangażować prawnika i zwrot prowizji byłby możliwy tylko jeśli faktycznie doszło do złamania prawa. Jeśli zrezygnowałbym z mieszkania ot tak sobie to niestety prowizja przepada.

W sumie niby ok, ale nieco mi się trzęsły ręce kiedy rozstawałem się z dziewięcioma świeżutkimi stówkami euro. Potwierdzenie zapłaty starannie schowałem w teczce z papierami mieszkaniowymi, pożegnałem się i poszedłem na metro w kierunku Karlsplatzu gdzie miałem spotkać się z drugim polskim kolegą pracującym w mojej nowej firmie. Dostał on zaszczytną rolę tłumacza umowy najmu, a obecności takiej osoby wymagała właścicielka.

Tak na marginesie okazało się, że osoba, z którą mam podpisać umowę najmu mieszkania wcale nie jest jego właścicielką, a tylko nim zarządza, ale dla uproszczenia będę ją nadal nazywał właścicielką.

Jej biuro mieści się w 18 dzielnicy i na stronie VOR wszystkie proponowane sposoby dojazdu nie obejmowały metra. Przejazd tramwajami i dojście na miejsce było estymowane na ok 30 minut. Przed wyjściem z domu popatrzyłem sobie jednak na google maps i okazało się, że jeśli z Karlsplaztu pojechać linią U4 do Splittelau i przesiąść się tam na linię U6 to wysiadając na stacji Michelbeuern-AKH jesteśmy właściwie na miejscu. Metro pozwoliło w tym przypadku skrócić czas podróży do 15 minut.

Na miejscu powitała nas uśmiechnięta pani w średnim wieku i jak się okazało ni w ząb nie mówiąca po angielsku. Poprosiła o nasze paszporty, zrobiła ich ksero, tak samo jak mojego zaświadczenia o zameldowaniu pod wiedeńskim adresem. Potem wręczyła nam wypełniony egzemplarz umowy najmu i powiedziała, że mamy ją przeczytać i potwierdzić, że wszystko jest jasne i zgodne z prawdą.

Czytanie umowy zajęło około pól godziny. Kumpel wyjaśniał mi o co chodzi w każdym z punktów, przy kilku zadawał pytania właścicielce i tłumaczył mi jej odpowiedzi. Cztery kartki zadrukowane z obu stron pełne nakazów, zakazów i pouczeń.

Generalnie wychodzi na to, że za 420 euro miesięcznie staję się głównym najemcą mieszkania o powierzchni 50 m2 znajdującego się w 15 dzielnicy. Czynsz mam wpłacać do piątego dnia każdego miesiąca, opóźnienia grożą wypowiedzeniem umowy. Tak samo jak sprawianie kłopotów typu hałasowanie podczas ciszy nocnej, skargi sąsiadów, wizyty policji, itp.

Co do zwierząt to jest napisane, że mogę trzymać jednego psa i jednego kota o ile waga żadnego z nich nie przekracza 8 kg. Jako, że moje oba koty w sumie tyle nie ważą myślę, że można w miarę bezpiecznie założyć, że nie będzie z tym problemu. Zresztą w myśl nowych przepisów nie można mi zabronić trzymania zwierzaków bez wyraźnego powodu.

W umowie jest także ujęty stan obecny lokalu i jego wyposażenie. Urządzona łazienka, w kuchni minimum jakie nakazują przepisy (blat, mała lodówka, kuchenka elektryczna z dwoma płytkami grzewczymi i zlew). Okna nowe plastikowe, drzwi nowe. Dwa pokoje bez żadnego umeblowania.

Kiedy dotarliśmy już do końca umowy i nie było więcej pytań pozostało podpisać wszystkie papierki. Poza umową podpisałem zdjęcia mieszkania jako potwierdzenie, że faktycznie tak wygląda mieszkanie, które pokazała mi agentka. Od razu dostałem też wypełniony formularz meldunkowy, który muszę zanieść do biura meldunkowego w swojej dzielnicy.

Jeszcze wracając do tych fotek to nieco się zdziwiłem widząc na nich grzejniki elektryczne pod oknami w pokojach. Wydawało mi się, że agentka mówiła mi o ogrzewaniu gazowym kiedy oglądałem mieszkanie. Zapytałem o to i się okazało, że w mieszkaniu i w sumie w całej kamienicy wszystko jest ogrzewane prądem i nie ma w ogóle gazu. Kumpel powiedział, że gaz byłby tańszy ale z prądem też nie ma się co martwić bo różnica przy ostrej zimie to może 50 euro. Szybko też przeliczył, że przy tej mocy grzejników o której powiedziała mi właścicielka to jakby chodziły 24 godziny na dobę o rachunek będzie w okolicach 300 euro. A przecież jak nikogo nie ma w domu to będzie można grzanie przykręcać, koty przeżyją, a automatyczny sterownik zdąży nagrzać zanim wrócę z pracy.

Pani zapytała kiedy chciałbym się wprowadzić więc poprzez tłumacza powiedziałem, że jak najszybciej. Uzgodniliśmy, że jutro o 14 spotkamy się w mieszkaniu gdzie dostanę klucze i wszelkie papiery dotyczące stanu liczników i płatności jakie czynił poprzedni lokator.

Na koniec pozostało zapłacić. Tutaj kwota wynosiła 2251 euro i jak wyjąłem to z portfela to już w ogóle mi się słabo zrobiło :) W zamian dostałem pokwitowania wpłacenia czynszu za marzec i kaucji i to był koniec biurokracji na dziś.

Tak więc jutro muszę iść zameldować się pod nowym adresem, a potem odebrać klucze do mieszkania i mogę ze spokojnym sumieniem wrócić do Polski aby zapakować swój dobytek i dokonać pierwszego etapu przeprowadzki. Etapem drugim będzie wożenie rzeczy mojej lepszej połówki, a etap trzeci zakłada przewiezienie jej wraz z kotami. Ale to pewnie dopiero w okolicach końca marca.

Ufff, trzeba opić ten sukces :)

wtorek, 15 lutego 2011

Zameldowanie w Wiedniu

Rano o 7.00 zawyły budziki i pół godziny później wyruszyłem z kumplem do urzędu meldunkowego. Google maps pokazuje, że pieszo jest to spacerek na 1,5 kilometra. Na szczęście przez jakiś kilometr idzie się z górki więc nawet katar i zmęczenie przeziębieniem, które mnie dręczy od czasu przyjazdu nie bardzo dawało się we znaki.

Wczoraj wieczorem wypełniłem sobie dostępny na stronie meldeamt (biuro meldunkowe) formularz zameldowania (link dorzucam do podstrony z linkami wiedeńskimi) i znalazłem informację jakich dokumentów wymagają przy zameldowaniu. Wychodziło na to, że wniosek i paszport wystarczy, ale postanowiłem zabrać także swoją umowę o pracę, a kumpel wziął także swoje papiery meldunkowe. Lepiej mieć niż potem latać do domu po jakiś papierek.

Biuro jest czynne od 8.00 i w sumie byłem przygotowany na to, że przyjdzie nam chwilę odstać w kolejce. Doświadczenia z polskimi urzędami nauczyły mnie co nieco o względności czasu i przestrzeni. Zostałem jednak pozytywnie zaskoczony przez brak jakichkolwiek kolejek pod pokojami. Gdyby nie to, że kiedy wchodziliśmy na piętro po schodach wyprzedziła nas windą pani z dzieckiem w wózku i zmierzała także do pokoju meldunkowego to wizyta w urzędzie trwałaby nie 5 a może 3 minuty.

Anyway, kiedy po chwili przyszła nasza kolej weszliśmy i po angielsku kumpel wyjaśnił, że chce mnie zameldować u siebie. Pani za biurkiem poprosiła o mój paszport i wniosek meldunkowy, na którym od razu kazała się nam obu podpisać; nic więcej nie było potrzebne. Szybko wklepała dane z formularza do kompa, wrzuciła wniosek do przegródki w szafie i podała mi dwa wydruki. Jeden to zaświadczenie o moim meldunku pod adresem kumpla, a drugie to pouczenie abym przy pobycie powyżej 3 miesięcy zgłosił się do odpowiedniego urzędu o wydanie registration certificate. Ten certyfikat jest uzupełnieniem meldunku i obowiązuje obywateli państw UE i Szwajcarii i generalnie jeśli się tego nie dopilnuje to grozi kara pieniężna za administrative offence.

Na koniec pani życzyła nam miłego dnia i mogliśmy opuścić urząd. Ja wróciłem do mieszkania, a kumpel pojechał do pracy. Prosto, łatwo i przyjemnie - oby reszta formalności przebiegła tak bezboleśnie.

Jeszcze kilka informacji dodatkowych:
  • do zameldowania nie jest potrzebny paszport, wystarczy dowód osobisty
  • samo zameldowanie jest bezpłatne
  • registration certificate kosztuje 55 euro

poniedziałek, 14 lutego 2011

Umowa o pracę i umowa wstępna wynajmu mieszkania

Dziś w samo południe podpisałem cyrograf. Szef zażartował, że nasza współpraca będzie świetnie się układać ponieważ podpisaliśmy kontrakt w Walentynki, a więc pod wpływem Amora. Mam nadzieję, że strzały z łuku latającego herubinka nie skończą się czyimś zgonem.

Umowa została sporządzona w języku angielskim więc mogłem ją dość łatwo przeskanować wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych nieścisłości. Wszystko było jednak w porządku, dopytałem się tylko o kilka rzeczy związanych z wymiarem urlopu i złożyłem swój podpis.

Jako, że na 13 byłem umówiony z agentką od nieruchomości, która jak już wspominałem w poprzedniej notce chciała przekazać właścicielce mieszkania kopię mojego pozwolenia na pracę, zapytałem szefa czy mogą mi dać jakiś dowód, że faktycznie takie pozwolenie zostało wydane. Dziewczyna z kadr szybko napisała kilka linijek po niemiecku jako zaświadczenie, że jestem tym kim twierdzę że jestem i że urząd zatwierdził dla mnie zezwolenie na pracę i dodatkowo dała mi swoją wizytówkę gdyby właścicielka chciała potwierdzić te informacje telefonicznie.

Uzbrojony w te papierki pół godziny później zawitałem do biura nieruchomości gdzie oczekiwała na mnie pani Urban. Usiedliśmy i zaczęła mi wyjaśniać jak ma wyglądać proces wynajmu mieszkania jeśli jestem zdecydowany.

Tak więc najpierw trzeba podpisać umowę przedwstępną wynajmu, która zawiera moje dane osobowe typu imię, nazwisko, adres, telefon, etc. oraz kwoty płatności czyli miesięcznego czynszu, kaucji, kosztów operacyjnych i prowizji dla biura nieruchomości.

Tutaj wyszła pewna niedogodność bowiem pani Urban powiedziała, że najlepiej by było jakbym już miał zameldowanie w Wiedniu bo właścicielka ma jakieś jazdy z ufnością w same zezwolenia od urzędu pracy. Podobno kiedyś jakaś dziewczyna miała podobnie jak ja zezwolenie na pracę i podpisaną umowę z pracodawcą, ale przez brak wiedeńskiego zameldowania właścicielka ją odrzuciła jako najemcę.

Właściwie problemu z tym nie ma bo mój kumpel może mnie zameldować u siebie na kilka dni, a potem się przemelduję już pod adres wynajętego mieszkania. Jak dla mnie to jednak trochę dziwny układ, ale kumpel powiedział, że jutro pójdzie ze mną do magistratu i to załatwimy chociaż też określił dobitnie wymagania właścicielki.

Koszty jakie trzeba będzie ponieść wyglądają następująco:
  • czynsz: 420 euro
  • kaucja: 1680 euro
  • koszty operacyjne: 151,20 euro
  • prowizja: 916,80 euro
Ponad 3000 euro trzeba będzie puścić zanim dostanę klucze do mieszkania. Fajnie, nie?

Jeśli chodzi o płacenie to prowizję agencja pobiera w gotówce, podobnie jak właścicielka czynsz za pierwszy miesiąc wraz z kaucją i kosztami operacyjnymi. Potem dostanę od właścicielki jej numer konta, na które będę mógł robić przelewy bankowe. Tak więc będą momenty kiedy będę łaził po Wiedniu z kilkoma tysiącami euro w portfelu, a każdy mijany przechodzeń będzie wyglądał podejrzanie :) 

Ale pieniądze to nie wszystko, najpierw właścicielka musi zaakceptować moją kandydaturę. Podpisanie umowy wstępnej było warunkiem koniecznym aby pchnąć sprawę dalej więc zrobiłem to. Pani Urban porobiła ksero mojego paszportu, zaświadczenia od kadrowej o wydanym zezwoleniu na pracę oraz pierwszych dwóch stron mojej umowy o pracę gdzie było jasno napisane od kiedy zaczynam pracę i ile wynosi moja pensja brutto.

Tak na marginesie na wysokość zarobków też właścicielka zwraca uwagę i jakbym zarabiał powiedzmy dwukrotność czynszu to mógłbym odpaść z zawodów. Na szczęście akurat na tym froncie jestem dość dobrze zabezpieczony.

Następnie wszystkie kopie moich dokumentów wraz z umową przedwstępną zostaną wysłane do właścicielki mieszkania i pozostaje czekać na jej decyzję. Przed chwilą agentka zadzwoniła z informacją, że dziś właścicielka jest poza miastem więc dopiero jutro będzie coś ewentualnie wiadomo. Jeśli decyzja będzie pozytywna ustalimy termin podpisania właściwej umowy najmu.

Już na koniec rozmowy z agentką zapytałem ją czy właścicielka jest osobą generalnie problematyczną czy to tylko taki ból na początku a później jest spokój. Pani Urban powiedziała, że właścicielka miała w przeszłości problemy z najemcami dlatego teraz ustawiła taki tor przeszkód i jeśli ktoś przejdzie cały proces eliminacji pozytywnie to potem nie ma już żadnych kłopotów. Oczywiście tak długo jak czynsz punktualnie wpływa na konto i najemca nie nadszarpuje sobie opinii na przykład skargami sąsiadów czy innymi ekscesami. 

W sumie pasuje mi taki układ i mam nadzieję, że cała zabawa zakończy się jeszcze w tym tygodniu podpisaniem umowy najmu. O postępach będę starał się informować na bieżąco.

niedziela, 13 lutego 2011

Podróż, poszukiwanie mieszkania i kilka wrażeń z pobytu

Miałem wyjechać z domu około 9 rano tak żeby spokojnie dojechać sobie do Wiednia w okolicach godziny 17 kiedy to mój kumpel już wróci do domu z pracy. Plan zakładał parę postojów po drodze dla wyprostowania grzbietu i dokarmienia raka płuc.

Oczywiście wszystko szło nie tak jak powinno i Kraków opuściłem dopiero w okolicach godziny 11.30. GPS wywiódł mnie na drogę przez Bielsko-Białą zamiast na autostradę, ale po zmaganiach z ruchem w Krakowie byłem już tak wkurwiony, że po prostu jechałem przed siebie byle w końcu dotrzeć do Cieszyna i ostatniego Orlenu przed granicą i zapalić papierosa.

Nastąpiło to dopiero kilka minut przed 14. Kupiłem winietki na Czechy i Austrię, ale żeby nie było za łatwo okazało się, że mam w portfelu tylko 100 PLN co wystarczyło tylko na 10-dniowe winietki. Tak więc w ciągu 10 dni muszę znaleźć mieszkanie i pozałatwiać wszystkie sprawy administracyjne. Teoretycznie powinno wystarczyć, ale jednak wolałbym mieć margines czasowy tak na wszelki wypadek. Oczywiście można kupić winietki już w Austrii, ale jakoś mała niewygoda psychologiczna jest.

Kiedy paliłem papierosa zbierając się do dalszej jazdy zadzwonił mój kumpel z wiadomością, że dostałem pozwolenie na pracę. Czyli jeden z administracyjnych wybojów na drodze do wiedeńskiego lajfu został pokonany.

Parę minut po 16 zadzwoniłem do kumpla już ze stacji benzynowej w Mikulov przy granicy czesko - austryjackiej. Trasę od Cieszyna przez Frydek - Mistek i Brno przejechałem w 2 godziny z kawałkiem miejscami gnając mondka 180 km/h. Jeśli jakieś radary pstrykały mi fotki po drodze to nie miałem czasu tego zauważyć. Pod dom kumpla w Wiedniu zajechałem mniej więcej o 17.45 przy samym zjeździe z autostrady do Wiednia załapując się na kilkukilometrowy korek.

Oczywiście okazało się, że mam tylko godzinę aby coś zjeść, zawieść auto na płatny parking i zdążyć do knajpy na popijawę z przyszłym szefem i kilkoma osobami z firmy. Impreza trwała do 00.30, ale jakoś piwo w Wiedniu lepiej wchodzi niż w Krakowie bo 7 czy 8 dużych niespecjalnie mi zaszkodziło. Horyzont się kołysał i fluently lekko padało, ale jednak nie było zwały i szaleństw na autopilocie.

W piątek rano, tak w okolicach 9.30 obudziłem się i po dokonaniu porannej ablucji zapuściłem searcha na Immobilien.net za jakimiś mieszkaniami. Dwa wzbudziły moje zainteresowanie więc podesłałem linki kumplowi do oceny i po 5 minutach dostałem od niego telefon, że mam lecieć do biura nieruchomości po klucze do pierwszego mieszkania, a na 14 jestem umówiony z agentką na oglądanie drugiego.

Z lekkim szumem w głowie aczkolwiek bez lęków kacowych poszedłem na najbliższą stację metra. Zakupiłem sobie 3-dniowy bilet na wszystkie linie za 13 euro z centami i zszedłem pod ziemię.

Tutaj muszę pochwalić znakomite oznakowanie drogi na perony i wszędzie widoczne rozpiski przystanków danej linii. Naprawdę jeśli tylko się wie dokąd mamy zajechać to bardzo łatwo się połapać czy stoimy przy właściwym peronie i ile przystanków mamy do przejechania. Na większości stacji pod sufitem są mapki z kolejnymi przystankami danej linii, a jeśli ich nie ma to są one w gablotkach przy ścianach. Poza tym nad każdymi drzwiami w każdym wagonie metra jest mapka wszystkich linii z wyraźnie oznaczonymi stacjami gdzie możemy się przesiąść na inną linię. Z głośników jest zapowiadana nie tylko kolejna stacja i możliwości przesiadek, ale także strona pociągu po której znajdzie się peron (to tak żeby sobie nie zasnąć będąc opartym o drzwi, które za chwilę ktoś otworzy). Ludzie też nie robią bydła i dość szybko wsiadają i wysiadają więc nie ma sytuacji kiedy jakaś pierdoła opóźnia odjazd (przynajmniej ja nie widziałem jeszcze takiej sytuacji).

Ok, dotarłem do firmy i kumpel zszedł na dół z porcją wydruków z google maps i pozaznaczanymi liniami moich wędrówek do tych dwóch mieszkań i agencji, z której miałem odebrać klucze do pierwszego z nich. Kumpel miał akurat piekło w pracy więc nie mógł mi towarzyszyć, musiałem sobie jakoś poradzić. Generalnie tylko kompletny idiota by się mógł zgubić z taką pomocą naukową i na szczęście nie okazałem się takim osobnikiem.

Pani w agencji spisała mnie z paszportu i musiałem podpisać zobowiązanie, że klucze pozostaną tylko u mnie i nikomu ich nie udostępnię i nic nie zrobię w mieszkaniu i zwrócę je tego samego dnia. Paszport został jako zakładnik na wypadek jakbym jednak okazał się jakimś krętaczem.

Pod budynek 149 na Mariahilfestrasse trafiłem bez problemów, ale za cholery nie mogłem znaleźć bramy, która wyglądała by jak wejście do strefy mieszkalnej. Same sklepy, tureckie fastfoody i takie tam. W końcu, po kilkukrotnym przejściu się od numeru 147 do 151 wlazłem do żarłodajni, pokazałem wydruk z danymi mieszkania jaki otrzymałem od agentki i zapytałem sprzedawcę czy ma pojęcie jako mogę się tam dostać. Turek wyjaśnił mi, że to chyba brama zaraz za rogiem.

Za rogiem była uliczka nazywająca się zupełnie inaczej, a wskazana brama miała numer 10 tak więc brawa dla wiedeńskich planistów. Kluczyk do bramy pasował więc wlazłem za drzwi i znalazłem mieszkanie. Niestety pomimo nawet znośnego układu pomieszczeń nie pasowało mi ze względu na rozmiary kuchni, która była niewiele większa od wnętrza szafy. Po wstawieniu tam mebli prawdopodobnie robiąc sobie posiłek stałbym w przedpokoju. Poza tym kamienica miała niesamowicie wysokie stropy, mieszkanie miało chyba z 5 metrów wysokości, koszmar z ogrzewaniem. Na koniec położenie na parterze i widoczne zza okna czubki głów przechodzących ludzi burzyły moje poczucie feng shui :)

Podążyłem więc na miejsce spotkania z agentka od drugiego mieszkania. Na miejsce dotarłem mniej więcej 40 minut przed czasem więc połaziłem sobie nieco po okolicy. Generalnie dzielnica 15. to sąsiedztwo parku Schonbrunn więc fajne miejsce do spacerów i relaksu. Zabudowa to głównie kamienice 3- i 4-piętrowe, dość zadbane. Na ulicach względnie mały ruch samochodowy ponieważ większość aut podąża trasami przelotowymi ciągnącymi się wzdłuż linii metra U4 i omija dzielnicę. Z ludności to głównie śniade twarze, podejrzewam tureckie korzenie. Poza tym spokój, cisza i względna czystość chodników.

Kamienica docelowa znajduje się w jednej z bocznych uliczek odchodzących od Sechshauser Strasse i widać, że niedawno przeszła odnowę elewacji. Agentka pokazała mi jedno mieszkanie na drugim piętrze i jeszcze drugie, większe, na trzecim. Osobiście bardziej spodobało mi się to większe, 65 metrów kwadratowych, miesięczny czynsz 550 euro, bardzo fajny układ pomieszczeń, generalnie niemal idealne... poza małym szczegółem. Obok drzwi wejściowych znajdowało się okno przez które można zajrzeć do mieszkania. Nie wiem jak Austryjacy, ale ja nie mam zbytniej wiary w uczciwość ludzką i takie okno - standardowej wielkości, nie żaden tam lufcik czy inna miniaturka - uważam za zaproszenie dla złodzieja.

Mniejsze mieszkanie miało 50 metrów, cena 420 euro i taki układ, że wchodzi się bezpośrednio do kuchni, a potem do pierwszego pokoju za którym jest pokój drugi. Widok z okien to wewnętrzne podwórko kamienicy, niezbyt atrakcyjne, ale przynajmniej kompletna izolacja od szumu ulicy.

Powiedziałem agentce, swoją drogą bardzo miłej pani o swojsko brzmiącym nazwisku Urban, że zastanowię się nad wyborem i dam jej znać następnego dnia czyli w sobotę. Chciałem obgadać swoje obserwacje z kumplem i jego żoną oraz z moją lepszą połówką. Czekało mnie jeszcze odwiezienie kluczy do pierwszego mieszkania, odebranie paszportu od tamtej agentki i mogłem wrócić do mieszkania kumpla aby nieco złapać oddech.

Dziś po 16 zadzwoniłem do pani Urban i powiedziałem jej, że jeśli jeszcze jest wolne to chciałbym wynająć to mniejsze mieszkanie. Okazało się, że jest dostępne więc umówiliśmy się na spotkanie w poniedziałek w biurze jej firmy aby mogła spisać moje dane i przekazać je właścicielce. Jeśli właścicielka nie będzie miała zastrzeżeń to będziemy mogli podpisać umowę najmu i mieszkanie będzie moje. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i będę mógł w spokoju ducha wrócić do Polski.

Gdzieś po drodze, już nie pamiętam czy w czwartek na piwie czy w piątek gdy latałem po Wiedniu za mieszkaniami szef przekazał mi przez kumpla, że w poniedziałek mam się pojawić w firmie aby podpisać umowę o pracę. Z panią Urban jestem umówiony mniej więcej godzinę później więc będę jej mógł dać tę umowę jako dowód, że nie jestem turystą i że mam wystarczające zarobki aby móc pozwolić sobie na wynajem tego mieszkania. Podobno właścicielka ma na tym punkcie hopla i nie wynajmuje turystom ani ludziom, którzy mają za małe zarobki więc niech ma cokolwiek co pozwoli jej na pozytywną dla mnie decyzję.

Ponoć także nie pozwala na trzymanie zwierząt, ale agentka mi powiedziała, że jeśli koty będę trzymał tylko w domu to problemu nie będzie. Inna sprawa, że szef mnie uświadomił, że niedawno weszło takie prawo, że właściciel mieszkania, które komuś wynajmuje nie ma prawa zabronić trzymania zwierząt no chyba, że ktoś ma konia lub krowę. Wszystko wielkości psa, kota czy innych pluszaków jest tylko i wyłącznie sprawą najemcy i dopóki czynsz regularnie dochodzi to nie ma siły aby ktoś się mógł legalnie przyczepić do naszego milusińskiego.

Teraz zapowiedziane w tytule posta obserwacje i wrażenia.

Wiedeńczycy sprawiają wrażenie jakby ubierali ich pacjenci wariatkowa i swoją drogą wielu z nich zachowuje się jak pensjonariusze takich instytucji. Mówią do siebie, gibają się jak rezusy, wykrzykują jakieś germańskie hasła, a wszystko to przy zupełnej znieczulicy świadków owych wybuchów ekspresji. Generalnie freak show co pięć minut.

Inna sprawa to mnogość Polaków. W metrze kilka razy słyszałem kogoś po polsku rozmawiającego przez komórkę, na ulicach mijałem stosunkowo sporo par lub grup mówiących w moim ojczystym języku. Warto mieć to na uwadze wygłaszając komentarze na temat ubioru, wyglądu lub zachowania mijanych ludzi. Nigdy nie wiadomo czy w odpowiedzi na naszą wypowiedź nie usłyszymy serdecznego "spierdalaj" lub "a w ryj chcesz?" :)

Co do mieszkań to dysponując ograniczonym budżetem lub nie chcąc po prostu wydawać za dużo już na początku pobytu wybór dość ostro się zawęża. Niby na stronach z ogłoszeniami ofert jest sporo, ale jak się człowiek wczyta w opisy i poprzygląda fotkom to przeważnie coś nie pasuje. Albo jakiś schizofreniczny układ pokojów albo okolice niezbyt przyjemne albo syf albo totalna nędza w kwestii drzwi wejściowych, okien, ścian itp.

Ja w przeciągu dwóch dni obejrzałem w sieci pewnie ze 100 mieszkań, ale po kilku rozmowach z kumplem i jego żoną na temat standardu życia (tubylcy, komunikacja, infrastruktura) w danych okolicach potencjalny wybór obniżył się dramatycznie. Jeśli nałożyć na to widełki cenowe w okolicach 500 euro to praktycznie kilka ofert staje się wartych telefonu do osoby kontaktowej. Nie mówiąc już o tym, że co lepsze mieszkania potrafią znikać z rynku w ciągu kilku godzin od zamieszczenia ogłoszenia.

No dobra, starczy już tego nocnego bajdurzenia. Jutro, a właściwie dziś, zamierzam spędzić na niedzielnym leniuchowaniu i pewnie nieco pochodzę sobie po mieście. O wrażeniach nie omieszkam napisać w najbliższych dniach jak tylko wena twórcza mnie dopadnie albo stanie się coś wartego zawracania wam głowy.

wtorek, 8 lutego 2011

Plany na najbliższe dni

Dziś jestem w pracy ostatni dzień, a w czwartek jadę do Wiednia z misją znalezienia mieszkania. To jest absolutny priorytet i mam nadzieję, że uda się go zrealizować przed końcem następnego tygodnia. W razie chwilowego braku atrakcyjnych ofert pozostanę w Austrii dłużej.

Jest kilka kryteriów, które potencjalne lokum musi spełniać:
  • właściciel musi się zgodzić na obecność naszych kotów
  • wygodna komunikacja miejska czyli generalnie blisko stacji metra bo tramwaje i autobusy traktuję drugorzędnie
  • w miarę możliwości blisko centrum aczkolwiek metro bardzo skraca odległości
  • spokojna dzielnica bez zbytniej przewagi etnicznej Turków, Arabów, Jugosłowian czy innych egzotyków; jak już kiedyś wspominałem nie zamierzam być jedynym białym na ulicy
  • budynek w dobrym stanie; może być blok, może być kamienica byle tylko nie było grzyba ani oznak ruiny
  • okna nowe, plastikowe - wiadomo: ciepło nie ucieka tak łatwo, a pionowe uchylanie zapewni wentylację przy jednoczesnym zabezpieczeniu przed kocimi eskapadami (przypadkowymi lub zamierzonymi przez futrzaki)
  • umeblowana kuchnia i łazienka - kupowanie kuchenki, pralki, wanny czy innych białych instalacji kompletnie odpada
  • w miarę możliwości nieumeblowane pokoje - szafy czy stolik i krzesła to ok, natomiast łóżko chcemy kupić sobie własne i takie jak nam odpowiada
  • lokale na parterze odpadają
  • przy kondygnacji powyżej pierwszego piętra winda - raz, że przeprowadzka to noszenie mnóstwa rzeczy, a dwa że przy tygodniowych zakupach nie uśmiecha mi się dymać po schodach; owszem można, ale jeśli będzie możliwość to wolałbym tego uniknąć
  • cena - jestem przygotowany na okolice 500 euro czynszu z wliczonymi w to podatkami + do 100 euro opłat za media
  • dwa pokoje i metraż od 35 do 50 m2 - przy mniejszej powierzchni robi się klitka, większe w zakładanych widełkach cenowych są w mizernym stanie
Jak widać lista jest dosyć długa i z tego co dziś widzę to z ofert na Immobilien.net zaledwie kilka mieszkań pasuje, a i to nie do wszystkich wymagań. Przypuszczam, że po dwóch, trzech dniach poszukiwań trzeba będzie pójść na kompromisy. Oczywiście jestem realistą więc nie będę miał z tym żadnego problemu, ale mam nadzieję, że nie będę musiał rezygnować kompletnie z minimum komfortu.

Absolutnie krytyczne jest dla mnie w sumie kilka rzeczy z powyższej listy:
  • cats friendly :)
  • komunikacja
  • spokojna okolica
  • 2 pokoje powyżej 35 m2
  • stan mieszkania i wyposażenie (nowe okna, urządzona kuchnia i łazienka)
  • poniekąd cena aczkolwiek jest tu pewna doza elastyczności jeśli inne kryteria będą ok
W pozostałych aspektach jestem gotowy iść na ustępstwa.

Jak napisałem wcześniej wyjeżdżam z Polski w czwartek i wracam dopiero po znalezieniu mieszkania. W razie absolutnej suszy na rynku wrócę pod koniec lutego po swoje graty i zamieszkam u kumpla.

Nie ukrywam, że wolałbym tej alternatywy uniknąć za wszelką cenę. Bynajmniej nie chodzi o mieszkanie z kumplem, ale o to, że wiem jak bardzo wyczerpujące jest szukanie mieszkania, a w sytuacji gdy jeszcze jest bariera językowa (zdarzają się elementy nie mówiące po angielsku) zmęczenie na pewno szybciej się pojawi.

W miarę możliwości postaram się pisać o postępach w szukaniu idealnego gniazdka dla naszej wesołej gromadki.