piątek, 21 stycznia 2011

Przydatne linki

Zrobiłem podstronę gdzie będę umieszczał jakieś warte uwagi linki. Przez "warte uwagi" rozumiem, że mogą być przydatne dla kogoś planującego wizytę w Wiedniu. Na razie jest ich zaledwie kilka, ale pewnie w miarę rozwoju mojego obeznania z nowym krajem zbiór będzie się sukcesywnie powiększał.

Nieuchronnie zbliża się moment wyjazdu więc teraz najbardziej użyteczne jest dla mnie Immobilien.net wspomagany przez VOR. Jeśli nie uda mi się znaleźć mieszkania poprzez znajomych mojego kumpla to w lutym pojadę na kilka dni i będę przemierzał miasto właśnie po adresach z ofert znalezionych na Immobilien.

Kalkulator zarobków przydaje się przy weryfikacji czy oferta pracy faktycznie jest taka atrakcyjna jak się wydaje. Niestety podatki w Austrii wcale nie są mniej dotkliwe niż w Polsce. Warto więc tam sobie zajrzeć aby potem nie było zdziwienia.

Na car4you spoglądałem sobie póki co ot tak sobie, ale kto wie czy jak będę musiał przerejestrowywać auto to nie taniej wyjdzie kupić coś na miejscu. Stosunek cen do przebiegów i wyposażenia jest w niektórych przypadkach bardzo atrakcyjny.

Jeśli ktoś zna jeszcze jakieś ciekawe i przydatne życiowo stronki o Austrii to proszę o info w mailu lub komentarzu.

wtorek, 11 stycznia 2011

Nieco biurokratycznej gry pozorów

Rynek pracy w Austrii jest zamknięty co oznacza, że obcokrajowcy potrzebują zezwolenia na pracę. Jednak to ma się zmienić i od maja 2011 roku obywatele Polski i bodajże siedmiu innych krajów UE będą mogli już swobodnie tam pracować.

Właśnie z powodu owej nadchodzącej zmiany w przepisach mój nowy szef razem z prawnikiem i szefem działu HR zastanawiali się jak podejść do kwestii mojego zatrudnienia. Wystąpienie z wnioskiem o pozwolenie na pracę to oczywiście odpalenie całego procesu biurokratycznego mającego na celu udowodnienie urzędowi dlaczego to akurat ja, a nie jakiś tubylec zasługuję na przywilej pracy u nich. Oczywiście dzięki temu kilka osób w łańcuszku będzie mogło uzasadnić sens istnienia zajmowanych stanowisk, ale koniec końców w maju i tak cała ta papierkologia straci jakiekolwiek znaczenie.

Alternatywną koncepcją było zatrudnienie mnie na początek w polskim oddziale (tylko handlówka), delegacja na "trening" do Wiednia, a po zmianie przepisów transfer umowy o pracę do Austrii. Tutaj jednak była wątpliwość czy nie będę miał przez to problemów przy wynajmowaniu mieszkania, zamawianiu usług typu internet czy w jakichś innych aspektach codziennego życia.

Te kwestie pozostawiłem mojemu nowemu szefowi do rozwiązania i uzgodnienia ze specjalistami no i wczoraj dostałem informację, że jednak wystąpią o zezwolenie na pracę. Dzięki temu będę legalnie zatrudniony u nich i będę objęty wszelkimi przywilejami jakie przysługują etatowcom. Trzeba jednak wykazać urzędasom moją przewagę nad osobami, które mogą się czaić na urzędowych listach poszukujących pracy.

W tym celu musiałem przerobić nieco moje CV. Teraz już nie musi czarować pracodawcy tylko czarno na białym przemówić do urzędnika i udowodnić mu, że to właśnie ja jestem idealnym kandydatem.

Wszystkie moje umiejętności w zakresie języków programowania, technologii, metodologii i wszelkich innych buzzwords muszą być skondensowane zaraz na początku dokumentu. Co prawda i tak tam były, ale nieco ładniej rozłożone, powiązane tematycznie. Urzędas nie będzie wyciągał wniosków z mojej historii zatrudnienia, jemu nic nie mówią słowa takie jak design czy implementacja. Zna albo nie zna, koniec kropka.

Dodatkowo koniecznie trzeba było tam dorzucić HTML, CSS i Javascript, którymi zwykle się nie chwalę bo zawsze szukam pracy jako programista C++ (mój main skill) ewentualnie C#, a webowe rzeczy znam hobbystycznie. Siłą rozpędu dorzuciłem więc też PHP, w końcu RSStube jakoś działa :)

Żeby jednak nie było tak chamsko, że ni z gruszki ni pietruchy przez 10 lat mam wszędzie C++, a tu nagle webowe mumbo jumbo, wplotłem tu i ówdzie w historię zatrudnienia wzmianki o projektach uprawdopodobniających znajomość tych rzeczy.

Ostatnią poprawką w CV było dodanie kilku nazwisk jako referencje. Tutaj wpisałem moich dwóch kumpli z Wiednia, z którymi dzielę większą lub mniejszą część mojej kariery w poprzednich firmach i mojego obecnego, polskiego szefa.

Najśmieszniejsze jest, że nikt tego nie będzie sprawdzał. Nikt nie zadzwoni do Polski z pytaniem czy faktycznie jestem taki super. Nikt mi nie zrobi testów technicznych, nikt nawet się nie będzie zastanawiał jak to jest, że z takim CV nie znalazłem pracy w Polsce (heh, chociaż ja się nad tym zastanawiam :).

Cały ten cyrk jest tylko po to żeby ktoś gdzieś mocą swojej ignorancji w temacie, z czystym sumieniem dobrze wykonanego obowiązku przybił pieczątkę zezwalając mi na legalne przystąpienie do budowania socjalizmu nad Dunajem. Co miejmy nadzieję nastąpi bez żadnych problemów. Ciebie prosimy...

środa, 5 stycznia 2011

Zakaz palenia, ale w granicach rozsądku

Jednym z najgłupszych posunięć polskiego ustawodawstwa było niedawne wprowadzenie absolutnego zakazu palenia w miejscach publicznych. Od 15 listopada 2010 praktycznie skazano na banicję wszystkich palaczy. Moje ulubione knajpki stały się ostojami antynikotynowego oszołomstwa i poza jednym wyjątkiem wszędzie muszę wybierać pomiędzy łykiem piwa, a dymkiem.

Pół biedy jak jest ta druga sala, do której można wyskoczyć na fajkę jak nałóg (lub nuda) przyciśnie, ale w większości przypadków skończyło się staniem na mrozie gdyż właściciele nie dali rady (lub nie chcieli) wykroić miejsca dla palaczy w środku. Zresztą salki dla palaczy są masakrycznie zorganizowane i generalnie nie sposób w nich wysiedzieć dłużej niż kilka minut. Dlatego też piwo na mieście pijam teraz tylko od wielkiego dzwonu, jak mam stać na mrozie to mogę to robić w domu na balkonie i pić piwo za 3, a nie za 9 PLN.

Ok, wyżaliłem się na Polskę, teraz parę słów na temat palenia u germańskich oprawców.

Jak wszędzie w eurokomunie tak i w Austrii obowiązuje zakaz palenia w miejscach publicznych. Jest tylko jedno małe "ale": decyzję o charakterze małych lokali pozostawiono właścicielom. Tak więc małe i przez to często bardzo przyjemne knajpki gdzie żywcem nie ma miejsca na komorę gazową dla palaczy mają w tym względzie największe pole manewru.

Bodajże do 50 m2 powierzchni lokal może być palący, niepalący lub zmienny (na przykład nie palimy do 22, potem puszczamy dym aż do zamknięcia). Co więcej, powierzchnia brana pod uwagę nie obejmuje pomieszczeń prywatnych czy "gospodarczych" w lokalu jak kuchnia czy łazienki i jest generalnie wyznaczana przez samego właściciela (oczywiście w granicach rozsądku).

Mój nowy szef tłumaczył mi to na przykładzie knajpki, w której piliśmy zapoznawcze piwo. Stolik we wnęce w głębi lokalu ponoć już był poza obszarem użytkowym chociaż spokojnie mogło siedzieć (i siedziało) tam kilka osób. Przestrzeń od zewnętrznej krawędzi baru i za barem ciągnącym się wzdłuż ściany lokalu (tak z 10 m2) także była wyłączona z użytkowej więc stojąc przy barze jesteś w obszarze palenia, ale twoje piwo na kontuarze już nie :)

Lokale większe muszą już mieć wydzieloną salę dla palaczy albo przejść na totalny zakaz palenia. Ale prawdę mówiąc w centrum Wiednia jest tyle małych i malutkich knajpek, że znalezienie miejsca na browarka i dymka nie jest żadnym problemem. Zresztą po przeprowadzce mam zamiar przeznaczyć sporą część wpisów właśnie na relacje z odkrywania knajpianej strony miasta :)

Tak więc jak widać da się i chronić niepalących i dać swobodę nałogowcom nie wypędzając ich bezlitośnie jak psy na ulicę. Wystarczy pomyśleć, a nie na ślepo wykonywać rozkazy z centrali. To nawet Szwecja totalnie socjalistyczna i ogłupiała na punkcie robienia ludziom dobrze wymaga od knajp tylko wydzielenia klimatyzowanego akwarium dla palaczy. Jakim cudem anty-dymkowy faszyzm zaakceptowali ponoć krewcy Irlandczycy czy Szkoci pojąć nie mogę. Anglikom się nie dziwię bo widzę jaka hołota przyjeżdża do Krakowa i po trzech piwach zachowują się jak po flaszce bimbru, geje nie chłopy.

Osobiście nie wyobrażam sobie dłuższego siedzenia przy piwku bez możliwości zapalenia papierosa więc dobrze, że emigruję do Wiednia, który jest - chyba całkiem zasłużenie - jednym z czołowych miast w rankingu wygodnego życia. Bo przecież czasem, po całym dniu wytężonej pracy, człowiek musi wstąpić "na jedno góra dwa" i odstresować się w przyjaznej atmosferze bez oglądania się na zakazy, nakazy i inne pierdoły.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Komunikacja miejska

Ponarzekałem sobie już na koszty towarzyszące wynajmowi mieszkania i drożyznę w ubezpieczaniu samochodu czas napisać coś pozytywnego. Bo w końcu jaki byłby sens emigrować do miejsca bez żadnych plusów?

Na pierwszy ogień pójdzie komunikacja miejska.

Panie i Panowie, metro to jest to! Tramwaje, autobusy są ok, ale tunele podziemne pozwalające w kilka (-naście) minut przebyć dystans kilku (-nastu) kilometrów niezależnie od pogody, natężenia ruchu drogowego czy kierunku podróży to najlepszy wynalazek jaki mogli wymyślić spece od gromadnego przewozu bydł..., ehm, ludzi. Mniej więcej co 2 - 3 minuty jedzie następny pociąg więc w godzinach od chyba 6 do 23 kompletnie nie ma stresu i biegania. Jasne, godziny szczytu kiedy z biurowców w centrum wylewają się masy ludzkie są nieco dramatyczne więc ja osobiście wolałem poczekać te dwie minuty i już było znośnie.

Obecnie jest 5 linii metra i z tego co się orientuję to sięgają one do niemal wszystkich dzielnic miasta. Podobno budują kolejną linię, która ma w pewnym miejscu uzupełnić pustki na mapie. Z racji częstych kursów przy przesiadkach pomiędzy liniami nie ma potrzeby gonienia po stacjach i z tego co widziałem to raczej nikt zbyt nerwowo nie uprawia karkołomnego joggingu po ruchomych schodach czy peronach. Na każdej stacji mamy wyraźne tablice z nazwami stacji, nad każdymi drzwiami w wagonie jest mapka z liniami metra tak więc można dość łatwo połapać się gdzie jesteśmy i kiedy ewentualnie trzeba się przesiąść. Osoby nie znające niemieckiego mogą się nieco stresować niemal ciągłymi komunikatami (tylko po germańsku), ale głównie dotyczą one ostrzeżeń prze złodziejami i próśb o zachowanie porządku. Zresztą zawsze można kogoś zapytać po angielsku o co chodzi, zwłaszcza jeśli słowa w głośników wywołają wyraźne wzburzenie lub panikę wśród pasażerów :)

Kupowanie biletów też jest takie jakieś przyjazne. Po pierwsze automaty są wszędzie: przy wejściu do metra, na przystankach, w autobusach i tramwajach. Podczas obu wizyt kupowałem sobie bilety dobowe; za pierwszym razem na trzy dni, za drugim tylko tylko na jeden. Ceny tego pierwszego nie pamiętam dokładnie, ale chyba było to coś około 19 euro. Jednodobowy na wszystkie linie kupowany ostatnio kosztował 5,70 euro. Czas ważności liczy się od pierwszego skasowania na bramce w metrze albo w tramwaju/autobusie.

Oczywiście przy takich cenach krótkoterminowych biletów mieszkańcom bardziej opłaca się kupować bilety jedno- lub wielomiesięczne. Obecnie cena to 45 euro za miesiąc, a jeśli kupimy roczny to płacimy tylko za 10 miesięcy. Wystarczy w ichnim MPK podać konto z którego mają sobie pobierać kasę co miesiąc i już. Dodatkowo to oni pamiętają o tym kiedy mija termin ważności biletu i sami przysyłają nam naklejkę, którą musimy wlepić na kartonik. Zero biegania do automatów czy nerwowego sprawdzania czy jeszcze kanar nam nie wlepi mandatu.

Same pojazdy są raczej w dobrym stanie, czyste i nie porażające brzydotą. Są autobusy typu naszych nowych Solarisów, są tramwaje stare i brzęczące z wysokimi stopniami, są też podobne do Bombardierów jakie jeżdżą w Krakowie pomykając na wysokości chodników.

Oczywiście nie zawsze jest różowo. Otóż jak donosi moje źródło zarówno metro jak i tramwaje lubią sobie czasami stanąć na przykład na godzinę. Powodem jest ponoć "słaby prąd" w Wiedniu. Coś jest nie tak z liniami przesyłowymi i po prostu czasami gdzieś ktoś przekłada wajchę. Nieco mnie to dziwi bo miasto wydaje się raczej nowoczesne pomimo całej zabytkowości.

Pasażerowie też czasami pozostawiają sporo do życzenia swoim wyglądem czy zachowaniem. Nie widziałem co prawda dresów ściągających haracz w tramwaju, ale zdarzyło mi się słuchać germańskiego szczekania dwóch chyba naćpanych brudasów (w sensie dosłownym, a nie rasistowskim). Nastolatki też drą mordy albo do siebie albo do komórek. Jednak na rodowitym mieszkańcu dużego miasta raczej nie robi to wielkiego wrażenia, to raczej kwestia zawiedzionej nadziei, że być może poza Polską chamstwo magicznie znika :)

Ok, a teraz zapuszczamy sobie mentalnie kawałek "I am a passenger..." i jedziemy do pracy :)