poniedziałek, 23 stycznia 2012

Co tam panie w Kasztanowie?

Sporo czasu minęło od ostatniego posta i ku mojemu zdziwieniu ludzie wydają się faktycznie zainteresowani doniesieniami ze stolicy Małej Rzeszy. Nie będę obiecywał poprawy i bardziej regularnego blogowania, ale tą notka postaram się przynajmniej nadrobić zaległości w raportowaniu statusu emigracyjnego.

W sumie to nic się nie dzieje...

Tak ze trzy miesiące temu coś mnie zaczęło dusić nocami. Nie było to takie zwykłe duszenie jak w lecie kiedy to człowiek ledwie zipie od upału. Mieszkanie jest wietrzone regularnie - przez szparę pod drzwiami też nieźle potrafi dmuchać - więc nie była to kwestia utrzymywania wędzarnianego mikroklimatu. A ja co dwie, trzy noce niemal schodziłem z tego łez padołu z powodu tajemniczego ograniczenia w dostawach tlenu.

Zanim wezwałem egzorcystę coby wygonił to złe co to mnie po nocach dusi znaleźliśmy małe ślady grzyba pomiędzy klepkami parkietu pod materacem służącym nam za łóżko. Potraktowałem owo znalezisko jako racjonalne wytłumaczenie tajemniczych duszności i poszedłem do lekarza. Swoją drogą kupiliśmy też normalne łóżko aby zapobiec rozrostowi grzybni pod przytulnym materacowym przykryciem.

No więc lekarz...

Pani doktor wysłuchała mojego raportu na temat objawów i wysłała mnie do specjalisty od płuc. Po dmuchaniu w rurki poddano mnie testom alergologicznym, które upodobniły moje przedramię do statusu ćpuna weterana (21 drobnych ranek wyglądających jakby powstały od igły).

Pan doktor po zapoznaniu się z wynikami owych czynności zalecił jeszcze jedno badanie, które można opisać jako dmuchanie w chmurkę. Generalnie chodzi o to, że jest sobie aparacik z wyświetlaczem i jeśli dmucha się za mocno to chmurka leci w górę, a jeśli za słabo to leci w dół. Naszym zadaniem jako gracza jest utrzymać chmurkę przez 10 sekund w centrum wyświetlacza oznaczonym jako niebieskie pole. Owe 10 sekund kosztowały mnie 30 euro, ale podobno było to badanie konieczne do potwierdzenia diagnozy i rozsiania wątpliwości czy mam to o co mnie pan doktor podejrzewał.

I tak oto od tego momentu do epitetów jakimi można mnie obrzucić należy dodać jeszcze "astmatyk". Tak, Panie i Panowie, na emigracji nabawiłem się astmy i teraz muszę co wieczór sztachnąć się inhalatorem i łyknąć tabletkę. Inaczej złe wróci do duszenia mnie po nocach i pozbawiania snu.

A dwa tygodnie temu zjadłem plombę...

Zgrzytnęło, chrupnęło, skończone dzieło. Tak wieszcz mógłby opisać moją kolację. Bólu nie było bo ząb już dawno temu pozbawiony unerwienia, ale wkurwiające było to, że ukruszona krawędź była ostra jak brzytwa i mój język dość szybko wyglądał jak nadgarstki bardzo wrażliwego emo.

Dentystę polecił mi mój kumpel i muszę stwierdzić, ze było fajnie. Ułamany ząb został naprawiony w ciągu 5 minut, a podczas kolejnej wizyty załatwiłem inny ubytek. Plomby białe fundowane przez kasę chorych, a w gratisie nawet dostałem zabieg upiększający w postaci usunięcia kamienia nazębnego. Co prawda przez kilka dni czułem się jakbym miał nie swoją szczękę, ale ogólnie bardzo to miłe.

Tak swoją drogą to bycie germanistycznym analfabetą dodawało smaczku przygody tym wszystkim wizytom u lekarzy. Jakby ktoś się zastanawiał to generalnie jest tak, że lekarze mówią po angielsku, a pielęgniarki niekoniecznie. U płucologa recepcjonistka nie miała problemów z ingliszem, natomiast u dentysty  specjalnie przydzielono mi jedyną speakającą panią.

Jak widzicie, nie było się co tak upominać o nowe wpisy bo nic ciekawego się nie działo.