wtorek, 24 maja 2011

Praca, zwiedzanie i kaczuszki

Pochłonęła mnie codzienność wiedeńskiego lajfu, który tak nawiasem mówiąc różni się od krakowskiego tylko walutą wydawaną w sklepach. Blogowanie zdechło, plany kronikarskie odeszły na plan dalszy. Rano wstaję do pracy, wieczorem oglądam filmy i seriale. Nie mam siły na nic konkretnego, a jednocześnie czasu mi brak bo ciągle coś robię. Jakiś kafkowski klimat się wytworzył.

W pracy na nudę nie narzekam. Jak już kiedyś wspominałem mój projekt to głównie prototypy z użyciem nowych rozwiązań czy technologii. Z jednej strony fajne bo głównie research i nie bardzo jest jak zmierzyć progres kiedy każda pierdółka może się przerodzić w kilka dni grzebania po sieci i składania strzępków informacji z przeróżnych zakamarków sieci. Szef mnie nie może rozliczyć z ilości przycisków na toolbarze więc odpada parcie na akord.

Z drugiej strony muszę wynajdować odpowiedzi na pytania dręczące ludzkość więc ten research musi zaowocować w kolejne elementy prototypu, który szyty grubymi nićmi przypomina bardziej dzieło doktora Frankensteina niż wymuskane aplikacje jakie dostają klienci. Koniec końców przyjdzie kiedyś taki meeting, na którym usłyszę prikaz aby w ciągu kilku dni/tygodni z potwora zrobić księżniczkę skoro już wszystko wiem tak więc niby można nieco się poopierdalać, ale trzeba wiedzieć kiedy przestać i faktycznie pracować.

Tak na marginesie podoba mi się podejście firmy do tworzenia oprogramowania. W ubiegłą środę szef mnie odwiedził aby zapytać jak mi tam idzie więc pokazałem mu co już mam rozpracowane i co jeszcze zostało mi na liście to-do. W trakcie rozmowy powiedziałem, że jeśli chodzi o GUI (interfejs użytkownika) to pewnej rzeczy nie da się zrobić bo po prostu takie jest ograniczenie tego API. Pokazałem mu też, że jest firma która sprzedaje API (notabene zrobione na podstawie tego co ja aktualnie rozpracowuję) które pozwala dokładnie na to czego potrzebujemy. API jednak kosztuje 249 euro i nie ma wersji trial, trzeba kupić a jak się nie jest zadowolonym to zwracają kasę. Szef powiedział żebym mu podesłał linka do ich strony bo 250 euro nie doprowadzi firmy do bankructwa, a skoro zaoszczędzi mi pracy nad pierdołami to tym bardziej warto kupić. W czwartek dostałem klucz rejestracyjny i teraz się bawię nowym kawałkiem kodu.

Ktoś może powiedzieć, że przecież to normalne i ja temu nie zaprzeczam. To właśnie jest normalne i rozsądne podejście tyle że ja po raz pierwszy spotkałem się z taką reakcją. W każdej z firm, w których pracowałem wszelkie zakupy były powodem do darcia szat i dopytywania się czy na pewno tego potrzebujemy bo przecież jesteśmy programistami więc czemu tego sami nie zaprogramujemy. Jeszcze pół biedy jak chodziło o nowe środowisko programistyczne, które niejako z musu trzeba było kupić aby móc dostosować aplikację do nowego Windowsa czy nowej wersji czegoś tam. Ale żeby tak sobie prezes wyszastał z kieszeni 250 euro bo grapkulec se nie umie okienka zadokować w Wordzie? Nigdy.

Podczas gdy ja udaję szalonego naukowca i przelewam wodę w menzurkach próbując zamienić gówno w miód moja dziewczyna sobie zwiedza Wiedeń. Codziennie słyszę, że znalazła jakiś fajny park, ogród albo kościół. Generalnie jej plan zwiedzania polega na dojechaniu gdzieś metrem i późniejszej wędrówce w losowo wybranym kierunku. A potem mi pokazuje na wikipedii albo gdzieś tam, że tu są ruiny romańskie, a tu róże takie piękne, a tam znowu urocze kaczuszki w sadzawce, a ten kościół to taki zajebisty :) Kaczuszki faktycznie są słodkie, można je zobaczyć w Volksgarten. A z architektury sakralnej to na przykład Votivkirche, imponująca budowla z bliźniaczymi strzelistymi wieżami.

Czasami mam małe poczucie winy bo wyjechałem z Polski, mam szansę zmienić swoje życie, poznać nowych ludzi, zrobić coś innego, a tymczasem praktycznie nic się nie zmieniło. Praca, dom, czasem piwko, czasem spacer po mieście. Zero ekscytacji. Ale z drugiej strony czy ja się mam z kimś ścigać, czy muszę komuś udowadniać fotkami na naszej klasie gdzie byłem i na jaki all inclusive mnie stać? Przyjechałem tu żyć więc żyję, niby nudno, ale spokojnie. Tak więc jeśli czyta to ktoś z moich znajomych to sorki za brak bardziej podniecającej treści. Wiedeń to miasto jak każde inne, dopóki trzeba zarabiać na chleb codzienność ekscytująca za bardzo nie jest.

poniedziałek, 2 maja 2011

Rynek pracy w Austrii otwarty

Od wczoraj czyli od 1 maja 2011 nie potrzebujemy już pozwolenia na pracę w Austrii. Wystarczy przyjechać i można legalnie starać się o zatrudnienie bez potrzeby bawienia się w dodatkowe biurokratyzmy. Co ciekawe na polskich portalach jakoś nie widzę notek na ten temat. Być może nie patrzyłem dokładnie, a może po prostu nikogo ten kierunek emigracyjny nie interesuje. No chyba że Angela dała prikaz Donaldowi żeby reklamował i naganiał arbajterów do dużej rzeszy, a resztę okazji przemilczał :)

Nacjonaliści ostrzegają przed napływem taniej siły roboczej, a członkowie Austryjackiej Izby Przemysłowej snują dramatyczne przewidywania końca systemu socjalnego jeśli owej siły nie przybędzie. Brakuje fachowców od elektroniki, przemysłu maszynowego, pielęgniarek, kelnerów, sprzątaczy - jednym słowem ludzi wykwalifikowanych w "podstawowych zawodach". Podobno w ciągu kilku następnych lat będzie potrzeba zatrudnienia około 100 tysięcy pracowników z zagranicy.

Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że różnica pomiędzy zarobkami w Polsce i w Austrii nie jest zbytnio porażająca. Niby euro do złotego buja się w okolicach 1:4, ale jednak zarabiam o wiele mniej jednostek waluty. Przeliczając miesięczną pensję netto na złotówki dostaję jakieś 2 tysiące PLN więcej niż w Polsce. Żadne tam rewelacje w porównaniu do tego co można było zarobić w UK zaraz po przystąpieniu Polski do UE kiedy to funt był wart 6 czy nawet 7 PLN.

Trzeba jednak pamiętać o dwóch dodatkowych pensjach, 13-stka wypłacana w czerwcu i 14-stka w grudniu. Są one nieco inaczej opodatkowane, a więc netto przewyższają normalne wypłaty o kilkaset euro. W moim przypadku jest to nieco ponad 4000 euro dodatkowej kasy rocznie. Miłe zastrzyki gotówki dostarczane akurat w najbardziej newralgicznych momentach czyli wakacje i święta. W Polsce aby mieć dwie pensje dodatkowe trzeba bawić się w związki zawodowe i rzucać kilofami w lokatorów na Wiejskiej.

Austria nie jest jednak tanim krajem jeśli chodzi o koszty życiowe. Nie ma szans na znalezienie mieszkania poniżej 400 euro czynszu no chyba, że pogodzimy się z bardzo niskim komfortem albo wynajmujemy z kimś na spółkę. Ceny żywności, kosmetyków i odzieży są mniej więcej podobne jak w Polsce ale często bywa tak, że przelicznik jest 1:1 czyli 1 PLN w Polsce i 1 euro w Austrii. Tak jest na przykład z przyprawami Knorra.

Ceny usług potrafią przerazić. "Fachowcy" biorą 60 czy nawet 70 euro za przyjazd i tyle samo lub nawet więcej za każdą godzinę pracy. Mój kumpel zapłacił 200 euro za to, że przyszedł chłop do piecyka gazowego i przetarł szczotką palnik. Drugi kumpel usłyszał, że wymiana 1 metra rurki w łazience będzie go kosztowała 860 euro bo trza wodę zakręcić, wyciąć rurkę, założyć nową, zaspawać i odkręcić kurek. Inna sprawa, że zawsze się znajdzie polska złota rączka, która wykona to samo za 1/4 cennika austryjackiego :) Z drugiej strony w Polsce też tak tanio się hydraulicy czy inni spece nie liczą, a w końcu ile razy psuje się coś poważniejszego niż przepalona żarówka?

Wybierając miejsce emigracji trzeba też być przygotowanym na szok związany z tyglem kulturowym. Polska pod tym względem jest generalnie zacofana, nadal spotykając czarnego na ulicy człowiek się gapi jakby UFO przyleciało. W Wiedniu jest masa różnych narodowości i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Prym wiodą oczywiście Turcy, którzy pewnie wrócili tu zaraz jak tylko husaria Sobieskiego zniknęła za horyzontem, ale nie brakuje też obywateli Afryki, Azji, byłego ZSRR, byłej Jugosławii i innych krajów europejskich. Na ulicach i w metrze słychać głownie niemiecki, ale jest też angielski, francuski, rosyjski no i oczywiście polski. Ja potrzebowałem kilku dni aby przestać zwracać na to uwagę.

Generalnie Austria nie jest emigracyjną konkurencją dla rynków pracy w Niemczech czy UK, jest po prostu alternatywą. Jeśli ktoś mówi po niemiecku i ma jakiś fach w ręku to spokojnie może rozważyć ten kraj jako miejsce pracy i zamieszkania. Chociaż biurokracja jest tu dość rozwinięta to załatwienie podstawowych spraw typu meldunek czy rejestracja w Wien Energie (prąd, gaz i w niektórych dzielnicach internet na światłowodach) zajmuje kilka minut bez konieczności stania w kolejkach. Mnie żyje się tu o wiele spokojniej niż w Polsce, ale to pewnie kwestia indywidualna. Tak więc pomimo iż nie ma medialnej nagonki na "małą rzeszę" to warto przeszukać oferty z tutejszego rynku pracy.