poniedziałek, 27 grudnia 2010

Koszt ubezpieczenia samochodu w Austrii

Jeśli myślicie, że w Polsce zdzierają z Was na AC/OC to poczytajcie jak to wygląda w "małej rzeszy".

Bodajże od 1 listopada 2010 czy jakoś tak, w każdym bądź razie od niedawna, zmieniły się przepisy dotyczące imigrantów ze stałym pobytem posiadających samochody zarejestrowane poza granicami Austrii. Zmiana polega na tym, że takich delikwentów ściga święta trójca w postaci policjanta, celnika i urzędasa ze skarbówki (skład prawie taki jak u nas za dopalaczami biegał). Kary ponoć są takie, że już lepiej od razu utopić auto w najbliższym jeziorze albo zrobić sobie z niego grilla. Scedowanie prawa własności pojazdu na kogoś na przykład z rodziny pozostawionej w Polsce niewiele daje bo na taką furtkę też paragraf przewidziano i można takim "użyczonym" autem jeździć tylko przez jakiś czas.

W związku z powyższym mój kumpel postanowił zakupić nowe (w sensie nowsze niż jego 10-letnie) auto w Austrii zamiast bawić się z przerejestrowywaniem starego. No i przy okazji dowiedziałem się jak wyglądają koszty ubezpieczeń (sama procedura rejestracji jest raczej prosta z tego co słyszałem).

Największy szok to wyznaczanie wartości samochodu, a tym samym wysokości składki ubezpieczenia. W Polsce przy używanych egzemplarzach stosuje się cennik Eurotaxu albo ewentualnie jakieś wewnętrzne cenniki firmy ubezpieczeniowej. W każdym bądź razie te parę lat od daty produkcji ma swoje odzwierciedlenie w cyferkach. Natomiast w Austrii biorą aktualną rynkową cenę samochodu z salonu i od tego obliczają składkę.

Ktoś powie: "a takiego wała! ja mam golfa dwójkę i powodzenia w znalezieniu go teraz w salonie!". Jednak to nie jest żadna przeszkoda dla austryjackich firm ubezpieczeniowych. Jeśli danego modelu czy wersji nie ma już na rynku pierwotnym to biorą najbliższy aktualny model/wersję jaka jest. Przykładowo moje mondeo Mk2 z 2000 roku zostanie potraktowane jak najnowsze mondeo. Używane z 2008 roku kosztują około 20 tys. euro więc biorąc pod uwagę, że na ostatniej polisie mam wpisane 9800 PLN jako wartość mojego mondka widać gołym okiem germański rozmach :)

Żeby było śmieszniej to przy wypłacie odszkodowania wartość brana jest z uwzględnieniem starości auta, tak przynajmniej zrozumiałem tłumaczenia kumpla. Ale mogłem coś pokręcić więc jeszcze nie bijcie, przyjdzie czas, że będę wiedział wszystko perfect.

Oczywiście funkcjonuje tam także system zniżek, a konkretnie jest 9 poziomów i świeżo upieczony posiadacz zaczyna od dziewiątego bez żadnych gratisów. Podobno liczą się polskie zniżki, ale tutaj będę musiał się dokładnie zorientować jakie są kryteria ich uznawania bo chyba nie idzie to tak prosto, że moje -60% przejdzie razem ze mną przez granicę i nikt nawet okiem nie mrugnie. Mój kumpel, mając w Polsce takie zniżki jak ja, wskoczył na poziom 4, ale to dlatego że zgodził się płacić dodatkowo 50 euro miesięcznie na jakąś formę funduszu emerytalnego. Bez tego cyrografu byłby na levelu 5. Jego składka za lagunę z 2007 roku to prawie 1800 euro więc nawet nie chcę myśleć ile by zapłacił będąc na samym dole drabinki.

Jak widzicie te 1,5 czy 2 tysiące PLN za nasze kilkuletnie cztery kółka już nie wydaje się takie straszne :)

czwartek, 23 grudnia 2010

Szukanie mieszkania w Wiedniu

Z racji tego, że przynajmniej do połowy lutego jestem uwiązany w Polsce okresem wypowiedzenia to mieszkania mogę szukać właściwie tylko w sieci. Kumpel w Wiedniu ma co prawda baczenie na jakieś zasłyszane lub widziane okazje, ale i tak do momentu mojego przyjazdu okazje prawdopodobnie znikną już z rynku. A przecież nie będę wynajmował już teraz na gwałtu rety żeby stało przez trzy miesiące puste.

Póki co przeglądam więc sobie austryjackie portale nieruchomości (na przykład www.immobilien.net), oglądam fotki, wrzucam opisy do tłumacza google i ogólnie zapoznaję się z układem dzielnic, cenami i warunkami w jakich prawdopodobnie przyjdzie mi mieszkać.

Generalnie ofert wynajmu nie brakuje. Ale człowiek w pewnym wieku zaczyna zwracać uwagę na takie detale jak odległość od środków komunikacji miejskiej, czas dojazdu do firmy, spokojna okolica no i jakiś komfort samego mieszkania. Cena jest czynnikiem ważnym aczkolwiek wychodzę z założenia, że lepiej dać te 50 euro więcej i nie dymać 5 km do najbliższego tramwaju lub stacji metra przez dzielnicę gdzie jesteś jedynym białym.

A jakie parametry zapodaję w wyszukiwarkach? Cena 400 do 600 euro, 2 lub 3 pokoje, powierzchnia od 35 do 60 m2. Lokalizacja to dzielnice (Bezirk - dzielnica) wokół centrum Wiednia czyli na przykład Margareten czy Mariahilf. Nie wykluczam oczywiście zamieszkania w którejś z dalszych dzielnic, ale na razie patrzę na te raczej centralne. Tak samo jak w Polsce im dalej centrum tym ceny spadają więc moje widełki cenowe na pewno tam będą miały zastosowanie.

Ktoś może zapytać po co mi od razu takie wielkie i drogie mieszkanie? Nie lepiej wynająć na początek klitkę i przebiedować jakiś czas, a potem poszukać na spokojnie czegoś lepszego? Wyjaśnię to za chwilę.

Mieszkania spełniające te kryteria oferowane na wynajem są oczywiście w różnych konfiguracjach. Część jest umeblowana część nie. Są takie w stuletnich kamienicach i takie w stosunkowo nowych budynkach. Niektóre wymagają odświeżenia, inne raczej remontu ale nie brakuje też gotowych po prostu do zamieszkania. Jeśli ktoś szukał kiedykolwiek mieszkania w polskiej sieci to austryjacki rynek niczym go w tym względzie nie zaskoczy.

Zaskoczeniem mogą być jednak koszty wynajmu. To co widzimy jako cenę mieszkania to zazwyczaj jest czynsz i media (gaz, prąd, śmieci). To płacimy co miesiąc, nic specjalnego. Natomiast w prawie każdym przypadku trzeba także zapłacić kaucję (zwracaną nam w całości przy wyprowadzce jeśli właściciel nie stwierdzi żadnych szkód albo w części po pokryciu kosztów napraw) i prowizję dla agencji (bezzwrotna).

No i tu się zaczyna jazda ponieważ kaucja to zazwyczaj trzykrotność, a prowizja dwu- lub trzykrotność czynszu. Co oznacza, że wynajmując mieszkanie za 500 euro musimy na początek wyskoczyć z 3000 euro. A przecież to tylko mieszkanie i jakoś trzeba jeszcze dożyć do pierwszej wypłaty. Tak więc problem mieszkaniowy przy emigracji do Wiednia nie leży w trudności w znalezieniu lokum, ale początkowych kosztach wynajmu.
Te właśnie koszty sprawiają, że wolę od razu wynająć coś co będzie mi zapewniało odpowiedni komfort i wygodę i nie płacić niepotrzebnie dodatkowej kasy dwa razy. Bo jaki sens jest wynająć jakąś dziurę i wybulić na nią powiedzmy 2000 euro, a potem odzyskać z tego tylko 1000 kaucji i za lepsze mieszkanie znowu płacić prowizję? Jakbym tam jechał zarobić na nowy samochód to może, ale długoterminowo to już nie bardzo.

Co do powierzchni i liczby pokoi to nie jadę sam tylko z ukochaną i dwoma kotami i nie zamierzamy się gnieść w jakimś ciasnym pudełku. Poza tym jest to wygodne gdy można jeden pokój przeznaczyć na sypialnię, drugi na "salon", a przeciągając się na łóżku człowiek nie moczy palców u nóg w zlewie albo nie wystawia ich przez okno.

W styczniu pewnie poszukiwania nabiorą intensywności, a ja zdążę  dowiedzieć się i zapamiętać więcej szczegółów związanych z tym tematem więc pewnie pojawią się tu bardziej merytorycznie napakowane informacje.

Na dziś to wszystko, czytał Lucjan Szołajski :)

środa, 22 grudnia 2010

No więc było tak...

Z końcem lutego 2010 mijał trzeci rok mojej pracy w firmie U. Jako, że marzec i wrzesień były do tej pory miesiącami ocen okresowych pracowników i składania wniosków o podwyżki więc poruszyłem temat finansowej strony mojej umowy o pracę. Generalnie chciałem 500 PLN podwyżki netto tak aby wypłata się zaokrągliła. Szef nie robił z tego powodu jakiegoś halo natomiast prezes stanął okoniem i niby się zgodził, ale pod warunkiem, że dostanę to w trzech ratach. Nie muszę chyba zbytnio tłumaczyć, że na pierwszej racie się skończyło "bo kryzys".

Od czerwca do października 2010 zaliczyłem rozmowy z kilkoma potencjalnymi nowymi pracodawcami. Byli to duzi i znani gracze jak G, S, I, duzi i mało znani jak W, L i mali i nieznani jak choćby C. Zdarzały się też firmy łapiące kontrakty dla tych znanych korpo. Niestety każdy nawet najbardziej obiecujący kontakt po którejś z kolei rozmowie kończył się mailem z cyklu "niestety, masz za duże kwalifikacje jak na nasze możliwości, ale będziemy o Tobie pamiętać". Czyżbym naprawdę był tak beznadziejny? Cała dekada programowania, a ja dalej głupi jak but?

W listopadzie poszedłem z moją dziewczyną na spacer i jak zwykle skończyło się na piwku w knajpie. Wtedy jeszcze można było palić więc piwkowaliśmy sobie beztrosko chociaż była niedziela i poniedziałek groził kacem. A przy tym piwku sobie gadaliśmy na tematy wszelakie. I wtedy wynikła koncepcja żebym w końcu zgodził się aby mój przyjaciel na emigracji zareklamował mnie swojemu szefowi.

Przyjaciel ów już ze dwa lata namawiał mnie do rzucenia w diabły polską jałmużną i przejściem do firmy, w której pracuje. Ja cały czas odmawiałem łudząc się, że moja praca dla U przyniesie efekty w postaci większej kasy. Jednak kiedy kilka miesięcy temu prezes ogłosił wszem i wobec ciężką sytuację firmy i zredukował nasz mikroskopijny dział o dwóch programistów i testera zaczęło mi świtać, że być może to nadzieja głupiego i zacząłem rozsyłać CV. Po kolejnych niepowodzeniach na tym froncie frustracja rosła coraz bardziej. Kolejnej propozycji od przyjaciela już nie odmówiłem.

Robotę dostałem dzięki przyjacielskiej protekcji, to prawda. Ale to nie jest posada urzędasa gdzie to wystarczy by utrzymać stołek. Będę się musiał sporo nagimnastykować aby pokazać swoją wartość i nie rzucić złego światła na mojego kumpla. W końcu ręczył za mnie słowem, nie zamierzam się odwdzięczyć podkopywaniem jego wiarygodności.

Rozmowa z nowym szefem była całkowicie różna od pręgierza polskiej rekrutacji. Żadnych pytań technicznych, swobodna rozmowa o moich umiejętnościach, planach emigracji, miejscu w firmie, zadaniach jakie będą mi stawiane. Dodatkowo dzień wcześniej spotkanie w knajpie przy piwku absolutnie pozbawione podtekstów i prób złapania człowieka na nieopatrznym słowie. Podobno tak właśnie - poza piwem :) - generalnie wyglądają rozmowy kwalifikacyjne w Austrii.

Do Polski wróciłem w sobotę, wypowiedzenie złożyłem w poniedziałek. Był 29 listopada 2010 i spierdoliłem prezesowi poranek. Świat stał się odrobinę ładniejszy, a ja od marca zacznę pracę w Wiedniu.