Wczoraj był bardzo piękny dzień. Po całym tygodniu szarości, deszczu i wiatru szarpiącego parasolami niedziela skąpana była w słońcu, a lekki wiaterek uprzyjemniał scenerię szumem drzew i zapachami wiosny. W centrum miasta odbywał się maraton, który prawodpodobnie był main eventem tego weekendu. Zawodnicy biegli, publiczność ustawiona wzdłuż trasy dopingowała, a nasza czwórka urządziła sobie spacer z Karlsplatzu do Museum Hundertwasser w 3 bezirku.
Spacer nie był zupełnie przypadkowym dreptaniem po śródmieściu, naszym celem była wystawa pod tytułem „HR Giger. Träume und Visionen” czyli po ludzku „Dreams and visions”. Mniej więcej dwa tygodnie temu jadąc metrem zobaczyłem na jednej ze stacji plakat, na którym mignęło mi znajome nazwisko. Szybki wywiad w sieci potwierdził, że nie miałem przywidzeń i w dniach od 10 marca do 26 czerwca można z bliska podziwiać dzieła artysty. Kto jak kto, ale każdy fan Obcego powinien skorzystać z okazji przytknięcia nosa do malowideł z cyklu Necronomicon, które dały zaczątek nielegalnemu pasażerowi Nostromo.
Już sam budynek muzeum zapowiadał niezłą zabawę. O detalach możecie przeczytać chociażby na ich stronie, ale pomijając kwestie historyczne i kto był architektem to największe wrażenie robią pofalowane sufity i podłogi. Naprawdę trzeba uważać ponieważ mozaika pod nogami nie ułatwia złapania horyzontu i od samego progu chodzimy po wybrzuszeniach i załamaniach. Najbliższe otoczenie budynku jest utrzymane w tej samej konwencji zupełnie jakby pod ziemią kopały gigantyczne krety za nic mające ludzkie chodniki. Wszystko to jest jednak częścią wizji architekta, który zaprojektował sporo ciekawych budynków w Wiedniu, między innymi spalarnię śmieci wyglądającą jak zamek z kolorowych klocków lego ułożony przez przedszkolaka.
Ale wróćmy do Gigera. Jego prace zajmują dwa górne piętra muzeum, wjazd kosztuje 9 euro od osoby. Czy drogo to zależy, mnie tam nie żal. Oczywiście jest zupełny zakaz fotografowania, pracownicy krążą wśród odwiedzających nonstop. Podłoga wykonana z drewnianych desek skrzypi przy każdym kroku wzmagając makabrę wylewającą się z obrazów.
Pierwsze piętro to obrazy i rzeźby głównie z lat 60-tych i 70-tych. „Birth Machine” i obok aluminiowa figurka jednego „naboju”, „Atomic Children”, czy klepsydra ze sztuczną krwią zamiast piasku. Generalnie dzieła nie związane z filmami, które rozsławiły nazwisko Gigera na panteonie Hollywood. Na kilku ścianach można jednak zobaczyć niektóre części cyklu Necronomicon gdzie bez trudu rozpoznamy znajome kształty obłych czaszek i obślizgłych szczęk. Z tej części wystawy szczególnie mi się podobała gigerowska wersja Tarota i miałem nadzieję, że w sklepiku z pamiątkami będzie ona do kupienia. Jak się później okazało nie sklepik nie miał nic ciekawego do zaoferowania poza albumami czy biżuterią w stylistyce Aliena.
Drugie piętro to w przeważającej części Alien, Gatunek i... Debbie Harry. Piosenkarka po odejściu z zespołu Blondie zwróciła się do Gigera o zaprojektowanie scenografii do jej teledysku. „Now I know you know” nie poraża muzycznie i generalnie jest nudnym klipem, ale Debbie ubrana w szkieletorowy kombinezon wije się na tle malowideł, które obecnie wiszą na ścianach Kunst Haus Wien. Widać tam też „Harkonnen capo chair”, które Giger zaprojektował na potrzeby Diuny. Twarz Debbie przebita kilkoma igłami przywodzącymi na myśl widły zdobi okładkę jej albumu "Koo Koo". Notabene w gablotce można zobaczyć jedną z tych igieł: ponad półmetrowy kawał szpikulca z oczkiem na końcu. Akupunktura rodem z Hellraisera :)
Na tym samym piętrze co bardziej wstydliwi odwiedzający mogą się spłoszyć bo jest sporo pornograficznych elementów. Penisy, waginy, odbyty, wyuzdane pozy na wpółcybernetycznych kochanków to mniej więcej dwie ściany ekspozycji. Zresztą w każdym obrazie Gigera są motywy erotyki wymieszanej z mechaniką i cierpieniem, czasami jednak sprytnie kryją się w mglistych kształtach sennych koszmarów artysty. Sam Obcy to przecież penis z zębami, a królowa roju to wynaturzone ucieleśnienie macierzyństwa.
Oglądanie wystawy zajęło nam mniej więcej godzinę. Po zejściu na dół do sklepiku nastapiło wspomniane rozczarowanie, ale i tak było warto przeznaczyć ten czas i pieniądze na dawkę kultury. Jako ciekawostkę dodam, że na parterze muzeum spotkaliśmy Jana Nowickiego z jakimś małym i niestety brzydkim rudzielcem. Ot, taki mały bonus dla kinomaniaków.
hejo, z przyjemnoscia czytamy Twojego bloga. akurat znajdujemy sie w Wiedniu totalnie turystycznie i zwrociles nam juz uwage na wystawe naszego ulubionego Gigera (super wystawa i super budynek w ktorym sie znajduje), milo sie czyta Twoje komentarze do rzeczywistosci, pelne cierpkiego poczucia humoru!
OdpowiedzUsuńdzięki za miły komentarz no i życzę jak najwięcej pozytywnych wrażeń z pobytu w Wiedniu :)
OdpowiedzUsuń