czwartek, 7 kwietnia 2011

Ciemna strona miasta

Słysząc „Wiedeń” zazwyczaj mamy dość kulturalnie zorientowane skojarzenia: Beethoven, Mozart, walc, opera, muzea. Niektórzy być może nawet pomyślą o Falco, który jest tu odpowiednikiem naszego Krzysztofa Krawczyka względem popularności wśród kilku pokoleń. Zresztą oglądając „oficjalne” fotki ciężko nie mieć jak najbardziej pozytywnych oczekiwań. Tu pomnik, tam grób, tu kamienica, a tam znowu park i wszystko naznaczone nazwiskami znanymi nam z kart historii. I te połyskujące w słońcu kopuły monumentalnych gmachów w centrum, i te bulwary Dunaju pełne turystów i knajpek. Aż by się chciało tu zamieszkać i chłonąć tę wspaniałość :) 

To nie jest wpis o tym jak mi źle w Wiedniu bo w sumie jest mi całkiem dobrze. Pod względem finansowym tego jeszcze nie czuję, ale psychicznie jakoś wyluzowałem. Chcę jednak skrobnąć kilka słów o rzeczach, których raczej nie zauważycie wycieczkowo przemierzając miasto w kilka godzin trasą muzealno – pomnikową. 

Po pierwsze, Wiedeń jest brudny i śmierdzi. Nie zawsze, nie wszędzie, ale zazwyczaj ciężko przejść ulicą aby się nie natknąć na psią kupę, fastfoody rozmazane na chodniku i śmieci. Jeśli się człowiek za bardzo zapatrzy na wspaniałe zdobienia kamienic to można skończyć z butami umazanymi wszelakim syfem. Co do zapachów to czasami potrafi skądś tak zajechać śmietnikiem wymieszanym z kanałami, że dech zapiera chociaż w zasięgu wzroku ani śmietnika ani kratki kanalizacyjnej nie uwidzisz. Jedyny ratunek w tym, że generalnie wiatr tu piździ na okrągło i dość szybko można ucieć ze strefy smrodu i jak mamy szczęście to nie wpadniemy od razu w następną. 

Po drugie, koszmar z miejscami do parkowania. W mieście to najlepiej zapomnieć o samochodzie i poruszać się komunikacja miejską. Czasami jednak trzeba coś przewieźć i wtedy czeka nas krążenie po okolicy w poszukiwaniu wolnego kawałka parkingu, który nie jest obstawiony milionem znaków obowiązujących w tysiącu okoliczności. Wybierając się na poważniejsze zakupy do Ikei, OBI czy innych szopingów jak chociażby Shoping Center Sud (kilka kilometrów autostradą na południe od Wiednia) najlepiej jechać w sobotę rano i uwinąć się z powrotem jeszcze przed południem. Wtedy jest spora szansa, że nasi sąsiedzi też gdzieś pojechali i będziemy mogli w miarę spokojnie zaparkować pod naszym budynkiem. 

Innym dość nieprzyjemnym aspektem posiadania samochodu jest wandalizm. Urwane lusterka, porysowana karoseria, pocięte opony – takie oto atrakcje mogą stać się naszym udziałem jeśli pozostawiliśmy auto zaparkowane na noc na ulicy. Szczególnie narażone są na to samochody na obcych blachach, ale nie jest to żadna reguła. Mnie na szczęście (odpukać!) jeszcze nic takiego nie spotkało, ale od czasu mojego przyjazdu już dwa razy widziałem przy swojej kamienicy auta z poprzebijanymi oponami. Za pierwszym razem były to dwa samochody na rumuńskich numerach, za drugim jedno auto z rejestracją bodajże francuską. Jedynym wyjściem jest wynajęcie miejsca na strzeżonym parkingu co niestety wiąże się z kosztami w okolicach 150 euro miesięcznie (w zależności od firmy, lokalizacji i poziomu ochrony) no i oczywiście nie mamy wtedy auta pod nosem. Swoją drogą mój kumpel parkuje na parkingu podziemnym zaraz obok naszej firmy i chyba w dwa dni po zakupie nowego auta ktoś włamał się do jego i prawie wszystkich innych samochodów na parkingu. 

Porozumiewanie się z tubylcami po angielsku wcale nie jest takie łatwe. O ile w pracy nie mam z tym żadnych problemów to już w sklepach bywa różnie. Pracownicy Ikei, sklepów odzieżowych typu New Yorker czy C&A całkiem spoko rozumieją co się do nich mówi i potrafią odpowiedzieć, ale już panie w spożywczakach to nie bardzo. Na przykład kupowałem ostatnio dla swojej dziewczyny kartę pre-paid do telefonu w Hoferze. Obok kasy jest plakacik z ofertą sieci komórkowej yesss więc pokazałem na niego palcem i mówię „one SIM card for mobile phone, please”. Pani popatrzyła na mnie jak na szaleńca i wyrzuciła z siebie potok germanizmów. No to wysiliłem się i powiedziałem „eine SIM karte für handy, bitte” na co otrzymałem kolejną porcję niemieckiego, ale tym razem zrozumiałem, że pyta czy z pakietem internetowym czy bez. Potem było już danke i auf wiedersehen (przez większość wymawiane jako wideszyn) i wyszedłem biedniejszy o 10 euro ale z kopertą z kartą, niemniej jednak żeby nawet pokazanie palcem na towar nie pomagało... To już nawet za komuny w Polsce baba w mięsnym by zrozumiała co chcemy kupić niezależnie od języka, którym mówimy. 

Kolejna sprawa to korzystanie z bankomatów. Z tego co się zdążyłem zorientować to dość często złodzieje montują skanery kart i to wcale nie na jakichś zapuszczonych bocznych uliczkach. Właściwie im bardziej popularna wśród turystów okolica tym gorzej. W tamtym tygodniu policja zdjęła skaner z bankomatu zaraz obok wejścia do budynku gdzie pracuję. Bankomat jest przy drzwiach do oddziału banku praktycznie w centrum. Pół biedy jeśli mamy kartę z chipem bo wtedy skan paska magnetycznego właściwie niewiele daje, ale czasami złodziejskie urządzenia połykają kartę i wtedy już robi się poważniej. Warto też przysłonić dłonią klawiaturę podczas wpisywania PINu i zadbać żeby nikt nam nie zaglądał przez ramię. Dlatego ja zawsze wchodzę do placówki banku gdzie po godzinach urzędowania trzeba odblokować drzwi swoją kartą więc nikt nam nie będzie spacerował dowolnie za plecami i jest raczej znikoma szansa na jakieś machinacje przy samym bankomacie. Oczywiście zawsze można dostać w łeb po wyjściu na ulicę, ale na to ciężko już coś poradzić poza normalną ostrożnością.

W przewodnikach turystycznych nie piszą też pewnie o narkomanach stadnie oblegających tunel pomiędzy wyjściami ze stacji metra przy Karlplatzu. Podobno policja ma coś z nimi zrobić, ale póki co nadal się tam snują. Czasem wychodzą także na powierzchnię i oblepiają ściany najbliższych budynków. Przechodząc obok zawsze mam wrażenie jakbym wszedł na plan zdjęciowy Mad Maxa.

A tak poza tym Wiedeń jest pięknym miastem, z mnóstwem miejsc do zwiedzania i wydawania pieniędzy :)

8 komentarzy:

  1. Nie wiem czy to kwestia przyzwyczajenia czy może tego że byłem też w Anglii i Włoszech ale ja uważam Wiedeń za BARDZO czyste miasto. Są oczywiście wyjątki jak np ww Karlplatzu, 10bz i jeszcze kilka innych miejsc ale nie ma tragedii.

    Psiej kupy na chodnikach też już nie ma tyle co kilka lat temu (przez kary 36e), ale za to strasznie mnie drażnią na bilbordach rozwieszonych po całym mieście (półtorej metrowa kupa w szklanej kuli łeeeeeeee)

    W ramach ciekawostki proponuje tak za ok miesiąc (jak się zrobi naprawdę ciepło) proponuje przejechać się w okolice stacji U6 Taliiastrasse (od strony 16bz) - skrawek zieleni przy samum gürtlu zamienia się wtedy w miejsce biwakowo-piknikowe dla Rumunów/Bułgarów.

    Ps
    Bardzo ciekawy blog :) W końcu jest co poczytać bo polonijne strony internetowe/fora z Wiednia świecą pustkami.

    OdpowiedzUsuń
  2. całkiem możliwe, że odrobina niemieckiego ordungu zapobiega nadmiernemu zasyfieniu Wiednia w porównaniu do miast w UK i Włoszech :)

    chciałem jednak tylko zwrócić uwagę, że jeśli ktoś spodziewa się czystości jaką widać na marmurach w muzeach to się może nieco zawieść po przejściu ulicami.

    miło mi że komuś się podoba to co piszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak w kazdym miescie: ladna, widokowa okolica i szara rzeczywistosc w gorszych rejonach. Gdybym mieszkala w jakiejs ponurej dzielnicy Londynu, to bym chyba depresji dostala ;-)

    Co do psich kup, to bardzo rozczarowala mnie pod tym wzgledem Barcelona. Trzeba bylo patrzyc pod nogi caly czas. Pozbawiono mnie tez szyby w aucie, zakladajac, ze turysta z Polski moze cos miec w srodku.

    OdpowiedzUsuń
  4. To, że baba w sklepie nie jarzy nic po angielsku nie dziwi mnie w ogóle. A może raczej nie chce zrozumieć. Wiem jak zachowują się przyjeżdżając do Polski, więc mniemam że te nawyki "na swoich śmieciach" wzmagają tylko na sile. Nie zapomnę jak na moich oczach stara Niemra powtarzała kelnerowi w lokalu w Polsce coraz głośniej pewną germańską sentencję uważając zapewne, że niemożliwym jest aby on nie rozumiał jedynego słusznego języka, a jego zdezorientowanie wynika tylko z tego, że całości nie dosłyszał. Irytacja w człowieku wzbiera do maksimum, gdy hitlerowski babsztyl wyraża swoje oburzenie z tegoż powodu.

    Niemieckojęzycznym europejczykom, nie ustępują Anglicy, którzy pracując na kasie w supermarkecie zasadniczo zmieniają podejście do klienta, gdy ten okaże się marnym polaczkiem. Być może uważają, że jedyna słuszna relacja między nacjami zachodziłaby wtedy gdyby to Polak obsługiwał angola a nie na odwrót.

    Z dwojga złego nie wiem co gorsze, czy niemiecki nacjonalizm, czy nasza dążność do tego by każdy kolejny reality show wygrywał każdy możliwy osobnik z zagranicy. W końcu ma śniadą cerę więc na pewno jest lepszy od każdego swojaka!

    OdpowiedzUsuń
  5. @ivar

    jak dla mnie reality show mogą wygrywać nawet małpy, nie mam tv a szkoda mi kabla na ściaganie tego szajsu z neta.

    co do nacjonalizmu to zapewne każda nacja z imperialistyczną przeszłością ma wysokie mniemanie o sobie tak samo jak każdy nauczyciel myśli, że jego przedmiot jest najważniejszy. inna sprawa, że obecnie mówienie tylko i wyłącznie w swoim języku to raczej przejaw postępującego zidiocenia społeczeństw (vide: przejmowanie się kto wygra reality show) dopingowanego przez media i polityków, a nie echa z lat panowania nad światem.

    ja osobiście chcę nauczyć się niemieckiego na tyle aby samodzielnie móc poruszać się wśród germańskich oprawców. i nie jest to wcale podlizywanie się zaborcy tylko racjonalne spojrzenie na sytuację: tu mieszkam, tu zamierzam żyć i wypadało by rozumieć co ktoś do mnie mówi bez wymuszania na nim aby we własnym kraju mówił w obcym języku.

    OdpowiedzUsuń
  6. No i Ty postępujesz tutaj właściwie. Jedziesz do obcego kraju i chcesz się nauczyć tamtejszego języka, a nie wymagasz od tubylców aby na Twoje zawołanie szczekali w Twoim języku.

    Swoją drogą myślę, że najbardziej jaskrawym przykładem "postępującego zidiocenia społeczeństw" jest raczej pakowanie się przez ludzi w kolejne kredyty. Nie było tu mowy o przejmowaniu się tym, kto wygra a raczej zaobserwowaniu pewnego zjawiska, które dobrze wpisuje się polską mentalność.

    OdpowiedzUsuń
  7. to 'wideszyn' to nie żadne auf wiedersehen, tylko auf wiederschauen (austriacyzm)

    OdpowiedzUsuń