czwartek, 14 kwietnia 2011

Powitanie w firmie

Wczoraj uczestniczyłem w Welcome Day czyli spotkaniu organizowanym mniej więcej raz na kwartał w celu przedstawienia nowym pracownikom firmy, produktów i ogólnej wizji skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy. Szczerze mówiąc jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym co usłyszałem i zobaczyłem podczas tego niemal ośmiogodzinnego mitingu.

Pracę w U zacząłem 1 marca więc miałem już okazję samodzielnie zobaczyć jak wygląda tu codzienność, jacy ludzie siedzą w sąsiednich pokojach, z kim można zamienić kilka słów na papierosie a kto jest zupełnym pojebem i lepiej nie wychodzić poza „morgen”. W tej ostatniej kategorii prym wiedzie założyciel firmy, koleś o jakimś takim przyczajonym wyglądzie jakby właśnie zgwałcił stado szczeniaków. Ale poza tym i kilkoma innymi podnoszącymi ciśnienie przypadkami generalnie większość ludzi jest spoko.

Zazwyczaj jest jednak wielka różnica pomiędzy moim levelem pracowników czyli programistami, testerami czy nawet szefami zespołów a tak zwanym managementem. Lakierki gniotą stopy, garnitur wysztywnia ciało, krawat odcina krew od mózgu i zombie gotowe. Co gorsza owo zombie nie chce zjeść twojego mózgu, chce go wyprać i wypełnić transmisją z centrali tak aby wszyscy czuli ciepełko korporacyjnego ducha. I takie spotkania „integracyjne” służą właśnie temu aby nowych w miarę szybko zaszczepić bakcylem entuzjazmu w atmosferze fałszywych uśmiechów i udawania jaką to fajną rodzinkę tworzymy podczas gdy tak naprawdę chodzi o to żebyś robił na wczoraj i za darmo.

Welcome Day jawił mi się więc jako kompletna strata czasu i kiedy na samym początku nasz główny HR kazał każdemu zaznaczyć swoją wypadkową nastroju i oczekiwań byłem przekonany, że będę świadkiem maratonu przybijania sobie piątek i pompatycznych gadek o tym jak to wszyscy się liczą w procesie budowania lepszego jutra.

A potem przyszedł CEO i powiedział, że jeśli ktoś się po nim spodziewa samych dobrych wiadomości to się zawiedzie. Jego czas był przewidziany na godzinę, ale minęło prawie dwie zanim opuścił salę konferencyjną. Najpierw opowiadał o tym jak firma obecnie pasuje do jego wizji i co trzeba zmienić i muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe. Sympatyczny koleś po pięćdziesiątce w koszulce polo na zupełnym luzie mówił o różnicach pomiędzy amerykańskim a europejskim stylem kontaktu z klientem, co jest ważne przy rozmowach czy prezentacjach naszych produktów, gdzie mamy pewną pozycję na rynku a gdzie kopią nas po dupie i tym podobne rzeczy. Później odpowiadał na nasze pytania i ta część trwała mniej więcej tyle samo co jego prezentacja.

Następny prelegent opowiadał o naszych produktach i to był w sumie najsłabszy moment całego dnia. Parę screenshotów i pół godziny mówienia tego co każdy może przeczytać sobie na stronie firmy. Zero podniety, ale na szczęście potem było wyjście na lunch do pobliskiej restauracji więc można było odpocząć przed kolejnym etapem, którego tematem miały być „company values”.

Generalnie jak mi ktoś zaczyna mówić o misji i wartościach firmowych to zaczynam tracić do niego wszelki szacunek i sympatię. Jeszcze jeden etap prania mózgów szczurom w korpo. Jednak nasz główny HR, który sam przyznał, że jego inspiracją dość często bywa Catbert najpierw rzucał do nas piankową piłeczką i kazał mówić słowa dotyczące owych values a potem podzielił nas na dwie grupy i każdej wyznaczył zadanie. Moja grupa miała opisać co naprawdę znaczą owe wartości w codziennym życiu firmy, a druga miała wymyślić jak można zmierzyć stopień ich stosowania. Jak nie lubię takich pseudozabaw to nawet mi się podobało.

Ostatnia prezentacja dotyczyła przyszłości naszych produktów i kierunku jaki firma właśnie zaczęła obierać aby po pierwsze nie zdechnąć na skutek działalności żarłocznych konkurentów, a po drugie zapewnić sobie bazę dla rozwoju i zawsze bycia liderem w branży. Jako, że większość tego co usłyszałem podpada pod Non Disclosure Agreement więc detale pozostawię dla siebie. Napiszę jedynie, że tak pewnie wyglądały prezentacje przyszłości w wykonaniu założycieli google czy facebooka, a teraz wszyscy widzimy, że future is here. Co prawda U raczej nie stanie się kolejną inkarnacją Wielkiego Brata, ale jeśli chociaż połowa tego co jest w planach się uda to potencjał jest ogromny.

Na koniec nasz HR pytał każdego o feedback i kazał zaznaczać na wykresie gdzie teraz jesteśmy w kwestii nastroju i oczekiwań. I całkiem możliwe, że wyprali mi mózg i jestem teraz szczurkiem chociaż sam o tym nie wiem, ale z czystym sumieniem klepnąłem krzyżyk poza zakresem osi. Best szczuro-miting ever :)

2 komentarze:

  1. Hehe, no moze zostales wyprany ;-)

    Ja szczesliwie ostatni raz bylam na takiej imprezie w 2006r. Nie pamietam juz co mowili.

    Bylam tez raz u klienta na takim poranku zapoznawczym. Nawet bylo ciekawie, bo kazdy nowy pracownik (ok 12 osob) mowil skad sie wzial, co robi w firmie itp. Niezle wrazenie zrobili inzynierowe z Iraku, ktorzy zdecydowanie przeczyli temu co pokazuja w TV i pisza w gazetach.

    Jako kontraktor nie musze przejmowac sie juz polityka firmy, ani ich osiagnieciami. Placa mi za prace, wystawiam fakture i ide domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. kumpel się dziś pyta jak było więc mówię, że nawet fajnie, a on mi na to "ty to zawsze lubiłeś takie szczurze zabawy" :)

    wiadomo, że zawsze jest warstwa bullshitu pod ładnym opakowaniem, tego nie zamierzam negować no chyba, że jutro CEO do mnie podejdzie i powie że musi się napić a nie ma z kim :) ale pomijając tę kwestię to prezentacja na temat tego nad czym pracują kolesie w zespole przyszłościowym była lekko mówiąc poruszająca.

    OdpowiedzUsuń