wtorek, 11 stycznia 2011

Nieco biurokratycznej gry pozorów

Rynek pracy w Austrii jest zamknięty co oznacza, że obcokrajowcy potrzebują zezwolenia na pracę. Jednak to ma się zmienić i od maja 2011 roku obywatele Polski i bodajże siedmiu innych krajów UE będą mogli już swobodnie tam pracować.

Właśnie z powodu owej nadchodzącej zmiany w przepisach mój nowy szef razem z prawnikiem i szefem działu HR zastanawiali się jak podejść do kwestii mojego zatrudnienia. Wystąpienie z wnioskiem o pozwolenie na pracę to oczywiście odpalenie całego procesu biurokratycznego mającego na celu udowodnienie urzędowi dlaczego to akurat ja, a nie jakiś tubylec zasługuję na przywilej pracy u nich. Oczywiście dzięki temu kilka osób w łańcuszku będzie mogło uzasadnić sens istnienia zajmowanych stanowisk, ale koniec końców w maju i tak cała ta papierkologia straci jakiekolwiek znaczenie.

Alternatywną koncepcją było zatrudnienie mnie na początek w polskim oddziale (tylko handlówka), delegacja na "trening" do Wiednia, a po zmianie przepisów transfer umowy o pracę do Austrii. Tutaj jednak była wątpliwość czy nie będę miał przez to problemów przy wynajmowaniu mieszkania, zamawianiu usług typu internet czy w jakichś innych aspektach codziennego życia.

Te kwestie pozostawiłem mojemu nowemu szefowi do rozwiązania i uzgodnienia ze specjalistami no i wczoraj dostałem informację, że jednak wystąpią o zezwolenie na pracę. Dzięki temu będę legalnie zatrudniony u nich i będę objęty wszelkimi przywilejami jakie przysługują etatowcom. Trzeba jednak wykazać urzędasom moją przewagę nad osobami, które mogą się czaić na urzędowych listach poszukujących pracy.

W tym celu musiałem przerobić nieco moje CV. Teraz już nie musi czarować pracodawcy tylko czarno na białym przemówić do urzędnika i udowodnić mu, że to właśnie ja jestem idealnym kandydatem.

Wszystkie moje umiejętności w zakresie języków programowania, technologii, metodologii i wszelkich innych buzzwords muszą być skondensowane zaraz na początku dokumentu. Co prawda i tak tam były, ale nieco ładniej rozłożone, powiązane tematycznie. Urzędas nie będzie wyciągał wniosków z mojej historii zatrudnienia, jemu nic nie mówią słowa takie jak design czy implementacja. Zna albo nie zna, koniec kropka.

Dodatkowo koniecznie trzeba było tam dorzucić HTML, CSS i Javascript, którymi zwykle się nie chwalę bo zawsze szukam pracy jako programista C++ (mój main skill) ewentualnie C#, a webowe rzeczy znam hobbystycznie. Siłą rozpędu dorzuciłem więc też PHP, w końcu RSStube jakoś działa :)

Żeby jednak nie było tak chamsko, że ni z gruszki ni pietruchy przez 10 lat mam wszędzie C++, a tu nagle webowe mumbo jumbo, wplotłem tu i ówdzie w historię zatrudnienia wzmianki o projektach uprawdopodobniających znajomość tych rzeczy.

Ostatnią poprawką w CV było dodanie kilku nazwisk jako referencje. Tutaj wpisałem moich dwóch kumpli z Wiednia, z którymi dzielę większą lub mniejszą część mojej kariery w poprzednich firmach i mojego obecnego, polskiego szefa.

Najśmieszniejsze jest, że nikt tego nie będzie sprawdzał. Nikt nie zadzwoni do Polski z pytaniem czy faktycznie jestem taki super. Nikt mi nie zrobi testów technicznych, nikt nawet się nie będzie zastanawiał jak to jest, że z takim CV nie znalazłem pracy w Polsce (heh, chociaż ja się nad tym zastanawiam :).

Cały ten cyrk jest tylko po to żeby ktoś gdzieś mocą swojej ignorancji w temacie, z czystym sumieniem dobrze wykonanego obowiązku przybił pieczątkę zezwalając mi na legalne przystąpienie do budowania socjalizmu nad Dunajem. Co miejmy nadzieję nastąpi bez żadnych problemów. Ciebie prosimy...

3 komentarze:

  1. z CV to różnie bywa - mój przyszły pracodawca (jak się już pochwaliłem jestem w trakcie zmiany etatu na etat) wcale CV nie był zainteresowany - 20 minutowa rozmowa i końcowe stwierdzenie "ja to Pana wiedzy nie potrafię zweryfikować, dlatego porozmawia Pan jeszcze z naszym dyr. tech., ale witam na pokładzie" - Coś mi się wydaje, że rodzimi pracodawcy zdają sobie doskonale sprawę, że to co na CV nie koniecznie się pokrywa z prawdą więc je olewają?

    OdpowiedzUsuń
  2. może nie olewają bo to jest znakomita podstawka do tego aby delikwenta przetrzepać z tematów, którymi się reklamuje w cv. na zasadzie "skoro się chwalisz kilkoma latami doświadczenia w SQLu no to pokaż co potrafisz" i jedziemy z koksem.

    niestety moje doświadczenia wskazują na chęć udowodnienia, że się nie nadajesz niż faktyczne badanie umiejętności. 99% rzeczy na których poległem podczas swoich interview mogłem znaleźć w googlach w ciągu kilku sekund bo albo to były rzadko używane składnie, albo sztuczki albo implementacje koncepcji, których zasady znałem ale nie miałem okazji zakodować przez całe 10 lat jak się bawię programowaniem. jednym słowem rzeczy, których się nie pamięta bo zawsze albo IDE podpowie albo google. no ale najwidoczniej trzeba wszystko mieć wryte na pamięć jak w podstawówce.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stare powiedzenie mowi: Papier przyjmie wszystko. W CV (Resume) mozna napisac wszystko co sie chce, nawet podac telefon do kumpla (jako firmowy), ktory powie same superlatywy na nasz temat jesli obecny szef zadzwoni.

    Jednak prawda (nasze umiejetnosci) wyjdzie na jaw w czasie pracy. Dlatego cale te cv nie maja sensu.

    A cala biurokratyczna procedura z pozowleniami na prace itd., no coz...

    OdpowiedzUsuń