Kilka lat temu dostałem zaproszenie do Pragi na rozmowę kwalifikacyjną. Z pracy nic nie wyszło, ale miałem okazję trochę podreptać po stolicy Czech i nawet mi się spodobało. Jednak zmęczenie nocną podróżą i testami na rozmowie sprawiło, że poza widokiem zamku na Hradczanach po drugiej stronie Wełtawy wspomnienia miałem raczej mgliste. Niemniej jednak z powodu recydywy zostałem wyznaczony na przewodnika wycieczki :)
Podróż tam...
Z Wiednia wyjechaliśmy około 7 rano tak aby być na miejscu w okolicach 12. Pogoda była raczej niewyjściowa, było pochmurno, straszyło deszczem, wiatr piździł i miało być tak cały weekend. Jechaliśmy trasą przez Brno aby załapać się na jak najwięcej autostrad, które jednak za Brnem wcale nie były takie rewelacyjne. Moim zdaniem droga do Brna zarówno od strony Austrii jak i ta od Polski są o wiele lepsze jeśli chodzi o nawierzchnię i szerokość.
Hotel
Zarezerwowaliśmy sobie nocleg w hotelu Fortuna Rhea. Położony dość daleko od centrum, ale wyglądał na fotkach całkiem spoko, a i ceny były zachęcające bo za pokój dla dwóch osób na dwie nocki wyszło 98 euro. W rzeczywistości hotel straszy obdartą elewacją i wygląda raczej na typowy blok z komunistycznego planu obdzielenia obywateli mieszkaniami. Na szczęście pokoje chociaż nie powalają wystrojem i komfotem były czyste, ze świeżymi ręcznikami i działającą infrastrukturą. Wi-fi jest tylko w holu niedaleko recepcji i nie ma co liczyć na oglądanie youtube’a, ale na sprawdzenie maila czy poczytanie Onetu wystarczy. Mieliśmy pokoje na pierwszym piętrze więc zamiast widoku na panoramę miasta widzieliśmy śmieci na dachu nad poziomem parteru, niezbyt estetyczne.
Śniadanie było wliczone w cenę, ale raczej przepychu nie było. Do wyboru pieczywo (chleb i bardzo smaczne bułeczki z grudkami soli), ser żółty w plasterkach i mielonka. Do tego jakieś sałatki na majonezie, musli i jakaś breja, której nie udało się nam zidentyfikować. Do picia kawa, herbata, woda i sok pomarańczowy z automatu, który smakował jak baaaardzo rozcieńczony Visolvit (pamięta to ktoś? :). Sama jadłodajnia wygląda jak bary mleczne z filmów Barei, ale przynajmniej sztućce nie były na łańcuchach. Obsługa nonstop kręci się po sali porywając ludziom talerze spod nosa co prawdę mówiąc jest nieco denerwujące.
Komunikacja miejska
Po pierwsze, zapomnijcie o płaceniu za bilety banknotami lub kartą, automaty przyjmują tylko monety. Poza tym nie da się w nich kupić biletu dłuższego niż na 1 dzień. To jednak nie jest bardzo dokuczliwe bo przecież nie zwiedza się miasta cały dzień jeżdżąc tramwajem czy metrem. My kupowaliśmy bilety 75-minutowe za 26 koron i spokojnie wystarczyło. Szczerze mówiąc 20-minutowe też by wystarczyły no ale jak się nie zna miasta to lepiej nadpłacić niż się potem stresować.
Metro jest o niebo czystsze niż to w Wiedniu, ale jeździ jakby wolniej. Z mapy nie wygląda żeby stacje były aż tak daleko od siebie, a jednak podróż nieco się ciągnie. Stacje mają kolorowe ściany z płytek z kulistymi środkami co oczywiście wywołało dyskusję czy są one wklęsłe czy wypukłe :) Niektóre stacje są położone naprawdę głęboko bo ruchome schody ciągną się chyba na 100 metrów i bardziej przypominają wyjazd z kopalni niż z komunikacji miejskiej. Tak było na przykład na Hradczańskiej czy na Zelivskeho. Oznaczenia kierunków jazdy i stacji są wyraźne.
Praska sieć tramwajowa jest podobno największa w całych Czechach, a tabor oferuje pełne spektrum doznań wizualnych. Z jednej strony mamy pobrzękujące starodawne wagony, a z drugiej nieco futurystycznie wyglądające pociski podobne do szybkich kolei japońskich. Podobnie jak w metrze tramwaje są czyste i zadbane. Jesli chodzi o oznaczenia to jest kompletna beznadzieja bo ani wyraźnej nazwy przystanku ani numerów linii nie uświadczysz. Trzeba lecieć do tablicy na końcu przystanku i poczytać rozkład jazdy żeby się czegoś dowiedzieć.
Ceny
1 euro można wymienić na około 23 korony. Za piwo i jedzenie płaci się różnie, zależy od miejsca no i „renomy” lokalu. W naszym hotelu Pilsner Urquell kosztował 39 koron, w knajpce na rynku Starego Miasta już 80 koron. Na Nowym Mieście normalną ceną za piwo jest 29-32 korony. Generalnie warto zejść ze szlaku turystycznego bo wiadomo, ze turyści zawsze przepłacają. Cena Marlboro Light 100’s to 84 korony i nie zauważyłem papierosów droższych niż 90 kilka koron.
Trasa wycieczkowa po Pradze
Centrum Pragi czyli Stare i Nowe Miasto są pełne kamienic, kościołów, wieżyczek, pomników, placyków, alejek, ogrodów i czego tylko dusza snajpera z aparatem może zapragnąć. Dlatego najlepiej jest się szwędać i zaglądać w niepozorne uliczki bo czasami może się tam kryć uroczy zaułek albo fajna knajpka. Na tej mapie zaznaczyłem trasę, która zalicza to co z zabytków warto zobaczyć (mnóstwo okazji do fotografowania także pomiędzy zaznaczonymi punktami trasy), a także kilka knajpek i restauracji, ale co najważniejsze nie trzymając się jej fanatycznie można sobie miło pobłądzić i poodkrywać Pragę. Nie jest to trasa, którą my szliśmy ponieważ pierwszego dnia zataczaliśmy kręgi w okolicach Starego Miasta, a drugi dzień upłynął nam na spacerze od Hradczan do Nowego Miasta i nigdy nie były to wędrówki tak proste jak to rysuje google. Niemniej jednak da Wam pojęcie jak mniej więcej można sobie chodzic żeby coś zobaczyć. Szczerze mówiąc trudno czegoś w Pradze nie zobaczyć :)
Hanavský pavilon (punkt A)
Trafiliśmy tam zupełnym przypadkiem drugiego dnia idąc od stacji metra Hradcanska w stronę zamku. Pawilon to mała knajpka gdzie można wypić piwo, ale największym jej atutem jest panoramiczny widok jaki się stamtąd roztacza. Co prawda zamek na Hradczanach jest ukryty za parkiem po prawej stronie, ale reszta Pragi aż się prosi o trzaskanie fotek. W zasięgu obiektywu jest kilka mostów w tym Most Karola, motorówki i statki wycieczkowe na Wełtawie, kamienice na przeciwległym brzegu i całe morze pomarańczowych dachówek spomiędzy których wystrzeliwują w górę kopuły i wieże kościołów, katedr, muzeów i teatrów. Nam akurat trafiła się wspaniała pogoda, skwar z nieba, malutkie obłoczki i niebieskie niebo, idealne do pstrykania widokówek.
Chotkovy sady, Kralovska zahrada, Jeleni prikop (między punktami A i B)
Tak naprawdę my przeszliśmy najpierw alejkami do pomnika czy rzeźby Julisa Zeyera, a potem pomiędzy Kralovską zahradą a Jelenim prikopem. Po drodze co chwila kazałem kumplowi robić fotki coraz bardziej demonicznie wyglądającym wieżom kaplicy św. Wita na zamku hradczańskim. Przy ponurej pogodzie spokojnie można by wykorzystać ten widok jako scenerię dla wampirów albo psychopaty z siekierą :)
Dziedziniec zamku Hradczany (punkt B)
Milion turystów znakomicie psuje przyjemność z wizyty na zamku, a dziedziniec był nimi wypełniony po brzegi. Kolejki do wejść „na komnaty”, oblegana studnia na środku, zdyszani emeryci i wieloryby szukający cienia pod ścianami. Dlatego jak najszybciej skierowalismy się do przejścia na lewo gdzie stoi...
Katedra św. Wita (punkt C)
Powstawała przez blisko 600 lat, stopniowo wzbogacana o kolejne detale. Kościół, którego pozostałości obecnie znajdują się pod katedrą został postawiony w 925 roku. Później kolejni władcy wprowadzali swoje plany rozbudowy w życie i obecnie katedra jest jednym z najpiękniejszych okazów dojrzałego gotyku. Ja osobiście gapiłem się na nią z gębą rozdziawioną z zachwytu. Na rogach rzygacze w postaci demonów, robalopodobnych stworów i wykrzywionych postaci. Główne wejście niczym ze snu hrabiego Drakuli pełne strzelistych łuków i załamań układających się w piękną pajęczynę. Mnóstwo wieżyczek wyglądających jakby oplotły je zwoje drutu kolczastego. Zegar idealnie wpasowany w mozaikę zdobień. Po prostu cudowny okaz architektury. Szkoda, że obecnie nie buduje się w taki sposób.
Ulica Cihelna (punkt D)
Na końcu tej ulicy mieści się muzeum Franza Kafki jednak nie dlatego o niej wspominam. Dokładnie przy tym punkcie trasy, po lewej stronie można zobaczyć na mapie parasolki na ogródku knajpy, której niestety nazwy nie pamiętam, a przed którą chciałbym Was ostrzec. Być może mieliśmy pecha, być może to przypadek, ale... Usiedliśmy w środku dwa metry od wyjścia na ogródek. Zamówiliśmy po piwku i coś do jedzenia. Piwo zjawiło się bardzo szybko natomiast na jedzenie czekaliśmy prawie półtorej godziny. Gdyby nie to że byliśmy już padnięci od skwaru i chodzenia to byśmy wyszli nawet nie płacąc za piwo. Co ciekawe ludzie siadali przy stolikach obok i dostawali posiłek góra po 15 minutach. Za każdym razem gdy zwracaliśmy uwagę na czas oczekiwania zapewniano nas że już za chwilę będzie. Widać też było zdecydowaną faworyzację ogródka gdzie co i rusz wędrowały tace z alkoholem i jedzeniem. Koniec końców ja z kumplem nie dostaliśmy zamówionej zupy tylko samo drugie danie, natomiast oczywiście na rachunku stało jak byk 110 koron za cebulową. Jak mówię, może mieliśmy pecha, może kelnerka miała zły dzień, ale zdecydowanie nie wykazali się.
Most Karola (punkt E)
Podobnie jak na zamku tak i tutaj trwa nieustanny pochód turystów. Jednak i tak warto sie przespacerować na drugi brzeg Wełtawy i podziwiać zarówno sam most jak i widok na rzekę i okoliczne kamienice.
Narodni divadlo (punkt F)
Teatr Narodowy robi wrażenie swoim wyglądem. Niby jest to po prostu masywna i topornie wyglądająca bryła, ale wraz z rzeźbami przy wejściu i budynkiem Nowej Sceny oferuje możliwość do zrobienia ciekawych fotek.
U Medvidku (punkt G :)
Tutaj jedliśmy obiad pierwszego dnia wycieczki. Restauracja składa się kilku sal o oryginalnym, ale przyjemnym wystroju. Wg napisu na ścianie została założona w 1466 roku więc jest jakby zabytkiem sama w sobie. Jeśli tu traficie to poproście kelnera o menu z językiem angielskim ponieważ większość z tych wyłożonych na stolikach jest tylko po czesku, rosyjsku i francusku co może sprawiać niejaki problem w podjęciu decyzji co zamówić. Poza piwem zamówiliśmy danie dla czterech osób za 1111 koron. Pieczona kaczka, polędwica, knedliki w trzech rodzajach, sos, kiełbasa i liście sałaty okazały się ponad nasze siły chociaż byliśmy wygłodniali jak wilki. Miła i szybka obsługa, przystępne ceny (jak na obiekt turystyczny), fajny lokal. Zdecydowanie polecam.
Rynek Starego Miasta (punkt H)
Bardzo ładny chociaż nieco zatłoczony rynek z pomnikiem Jana Husa na środku. Są tu knajpki z ogródkami, scena na której akurat odbywał się jakiś koncert, coś w rodzaju wieży ratuszowej. Generalnie miło i przyjemnie, ale ceny kosmiczne. To tutaj właśnie płaciliśmy za piwo po 80 koron.
Kostel Chrám Matky bozí pred Týnem (punkt I)
Boczne wejście do kościoła czy też kaplicy od ulicy Tyn robi wrażenie, zarówno ściana jak i same drzwi. Do tego w zaułku nawet w słoneczny dzień panuje lekki półmrok z powodu cienia rzucanego przez wysoki mur kościoła co nadaje swoistego klimatu temu miejscu. Jeśli pójdziecie dalej tak jak pokazuje trasa przejdziecie kilkoma podwórkami z knajpkami i sklepami z cepelią. Regionalne badziewia mozna sobie podarować, ale przesmyki między kamienicami są bardzo ładne.
Plac Wacława (punkt J)
Połączenie alei, rynku i zagłębia knajpiano-sklepowego z kilkoma domami rozpusty hazardowej. Idąc w górę w stronę Muzeum Narodowego mijamy ogródki knajp, salony masażu tajskiego (oficjalnie tylko zabiegi zdrowotne, ale kto ich tam wie), restauracje i domy handlowe. Co chwila widać też błyskające lampkami salony gier gdzie można nawrzucać automatom i powciskać guziki albo zagrać w ruletkę z prawdziwym krupierem.
Jubileni synagoga (punkt K)
Położona na wąskiej i niepozornej uliczce synagoga zaskakuje bogactwem kolorów. Warto tu zajrzeć i obejrzeć sobie to z bliska. Co ciekawe byłem tu dwa razy i nigdy nie widziałem żadnej grupy turystów. Miła odmiana po poprzednich punktach widokowych.
Dworzec kolejowy (punkt L)
Nic ciekawego w samym dworcu, ale jeśli go miniemy i pójdziemy w stronę Placu Wacława możemy zobaczyć kilka ciekawie wyglądających budynków.
Muzeum Narodowe (punkt M)
Wielki gmach górujący nad pomnikiem Wacława, zamykający Plac Wacława. Nie byliśmy w środku więc nie mogę nic o tym więcej napisać, ale myślę, że kto będzie miał okazję i lubi takie obiekty nie będzie zawiedziony.
Placebo Pub (punkt N)
To przedostatni punkt tej wirtualnej wycieczki, w rzeczywistości był ostatnim lokalem, który odwiedziliśmy. Nie trafiliśmy do niego wprost spod Muzeum Narodowego, ale po kilku godzinach spaceru w stronę Nowego Miasta. Tak naprawdę najpierw byliśmy w Stone Restaurant opisane w poniżej w kolejnym akapicie. Placebo Pub ma dość niepozorne wejście na niepozornej uliczce, ale w środku jest bardzo fajnie chociaż może za głośno jak na niektóre gusta. Jest piwo, pełna paleta drinków i shotów, są chipsy, można nawet zjeść burito. Muzyka rockowa, czasami dyskotekowa, bez tępego dudnienia. Ale nie dlatego chciałbym Wam polecić ten lokal. Jeśli spojrzycie na galerię fotek na ich stronie to widać, że panuje tam niejaka swodoba obyczajów biesiadnych. Taniec na rurze akurat się nam nie przytrafił natomiast miałem okazję obejrzeć striptease, który sprezentowali panu młodemu jego kompani na wieczorze kawalerskim. Pani wykonująca taniec dookoła przyszłego żonkosia w niczym nie przypominała napompowanych silikonem lasek jakie poniewierają sie po stereotypowych wyobrażeniach o tym zawodzie. Bardzo ładna i miło wyglądająca dziewczyna, która na ulicy nie wzbudziła by aż takiego zainteresowania tutaj zgromadziła wokól siebie tłum gości lokalu. Co ciekawe patrzyły także panie i nie widziałem specjalnie zawistnych reakcji. Może Czesi tacy właśnie są, otwarci na dobrą zabawę nie ważne czy to śpiewy przy piwie czy striptease? Anyway, szybka i miła obsługa, bardzo fajnie sie tam pije i odpoczywa po całym dniu łażenia po mieście.
Stone Restaurant (punkt O)
Chociaż nie wygląda okazale można tu zjeść pyszne lody i wypić piwo za 32 korony. Cicha uliczka, znikomy ruch samochodowy, nieliczni przechodnie – wszystko to pozwala w spokoju zrelaksować się przy stoliku na zewnątrz. Spędziliśmy tam prawie godzinie na leniwym popijaniu piwka i konsumpcji pucharków z lodami. Przy stoliku obok rozsiadło się spore towarzystwo najwyraźniej rozgrzewające się przed całonocnym szaleństwem wieczoru kawalerskiego, ale w ogóle nie przeszkadzali nam w odpoczynku. Co ciekawe chyba obie strony przyszłego małżeństwa były obecne gdyż dwóch panów zostało spiętych kajdankami z różowym futerkiem i to ich zdrowie co chwilę pili ich towarzysze :)
... i z powrotem
W sobotę o 10 wymeldowaliśmy się z hotelu i wyruszyliśmy w stronę Wiednia. Nie jechaliśmy jednak tą samą trasą tylko skierowaliśmy się do Czeskich Budziejowic. Małe miasteczko z małym, ale urokliwym rynkiem i bardzo przyjemnymi knajpkami i restauracjami. Jak ktoś będzie miał to po drodze to może tam zajrzeć i nie powinien się rozczarować aczkolwiek nie należy się spodziewać cudów. Po prostu miły przerywnik na trasie.
Po wjechaniu do Austrii, mniej więcej 120 kilometrów od Wiednia przejeżdżaliśmy w pobliżu zamku Ottenstein gdzie zatrzymaliśmy się na małe piwko i colę. Potem zajrzeliśmy jeszcze do ruin zamku Lichtenfels połozonego na cyplu nad sztucznym jeziorem powstałym za pomocą wielkiej tamy. Jak nie lubię łazić po takich miejscach to tam mi się podobało.
Do Wiednia dotarliśmy nieco po 18 i dosłownie padłem na twarz. Zmęczenie od kilkugodzinnej jazdy samochodem, dwudniowej wędrówki po Pradze, ilości wypitych piw i upału w końcu dało o sobie znać. Było jednak warto bo za cenę 60 euro wydanych w knajpach i restauracjach oraz niecałych 50 euro za hotel miałem okazję odwiedzić piękne miasto i zobaczyć niesamowite miejsca.
Most Karola (punkt E)
Podobnie jak na zamku tak i tutaj trwa nieustanny pochód turystów. Jednak i tak warto sie przespacerować na drugi brzeg Wełtawy i podziwiać zarówno sam most jak i widok na rzekę i okoliczne kamienice.
Narodni divadlo (punkt F)
Teatr Narodowy robi wrażenie swoim wyglądem. Niby jest to po prostu masywna i topornie wyglądająca bryła, ale wraz z rzeźbami przy wejściu i budynkiem Nowej Sceny oferuje możliwość do zrobienia ciekawych fotek.
U Medvidku (punkt G :)
Tutaj jedliśmy obiad pierwszego dnia wycieczki. Restauracja składa się kilku sal o oryginalnym, ale przyjemnym wystroju. Wg napisu na ścianie została założona w 1466 roku więc jest jakby zabytkiem sama w sobie. Jeśli tu traficie to poproście kelnera o menu z językiem angielskim ponieważ większość z tych wyłożonych na stolikach jest tylko po czesku, rosyjsku i francusku co może sprawiać niejaki problem w podjęciu decyzji co zamówić. Poza piwem zamówiliśmy danie dla czterech osób za 1111 koron. Pieczona kaczka, polędwica, knedliki w trzech rodzajach, sos, kiełbasa i liście sałaty okazały się ponad nasze siły chociaż byliśmy wygłodniali jak wilki. Miła i szybka obsługa, przystępne ceny (jak na obiekt turystyczny), fajny lokal. Zdecydowanie polecam.
Rynek Starego Miasta (punkt H)
Bardzo ładny chociaż nieco zatłoczony rynek z pomnikiem Jana Husa na środku. Są tu knajpki z ogródkami, scena na której akurat odbywał się jakiś koncert, coś w rodzaju wieży ratuszowej. Generalnie miło i przyjemnie, ale ceny kosmiczne. To tutaj właśnie płaciliśmy za piwo po 80 koron.
Kostel Chrám Matky bozí pred Týnem (punkt I)
Boczne wejście do kościoła czy też kaplicy od ulicy Tyn robi wrażenie, zarówno ściana jak i same drzwi. Do tego w zaułku nawet w słoneczny dzień panuje lekki półmrok z powodu cienia rzucanego przez wysoki mur kościoła co nadaje swoistego klimatu temu miejscu. Jeśli pójdziecie dalej tak jak pokazuje trasa przejdziecie kilkoma podwórkami z knajpkami i sklepami z cepelią. Regionalne badziewia mozna sobie podarować, ale przesmyki między kamienicami są bardzo ładne.
Plac Wacława (punkt J)
Połączenie alei, rynku i zagłębia knajpiano-sklepowego z kilkoma domami rozpusty hazardowej. Idąc w górę w stronę Muzeum Narodowego mijamy ogródki knajp, salony masażu tajskiego (oficjalnie tylko zabiegi zdrowotne, ale kto ich tam wie), restauracje i domy handlowe. Co chwila widać też błyskające lampkami salony gier gdzie można nawrzucać automatom i powciskać guziki albo zagrać w ruletkę z prawdziwym krupierem.
Jubileni synagoga (punkt K)
Położona na wąskiej i niepozornej uliczce synagoga zaskakuje bogactwem kolorów. Warto tu zajrzeć i obejrzeć sobie to z bliska. Co ciekawe byłem tu dwa razy i nigdy nie widziałem żadnej grupy turystów. Miła odmiana po poprzednich punktach widokowych.
Dworzec kolejowy (punkt L)
Nic ciekawego w samym dworcu, ale jeśli go miniemy i pójdziemy w stronę Placu Wacława możemy zobaczyć kilka ciekawie wyglądających budynków.
Muzeum Narodowe (punkt M)
Wielki gmach górujący nad pomnikiem Wacława, zamykający Plac Wacława. Nie byliśmy w środku więc nie mogę nic o tym więcej napisać, ale myślę, że kto będzie miał okazję i lubi takie obiekty nie będzie zawiedziony.
Placebo Pub (punkt N)
To przedostatni punkt tej wirtualnej wycieczki, w rzeczywistości był ostatnim lokalem, który odwiedziliśmy. Nie trafiliśmy do niego wprost spod Muzeum Narodowego, ale po kilku godzinach spaceru w stronę Nowego Miasta. Tak naprawdę najpierw byliśmy w Stone Restaurant opisane w poniżej w kolejnym akapicie. Placebo Pub ma dość niepozorne wejście na niepozornej uliczce, ale w środku jest bardzo fajnie chociaż może za głośno jak na niektóre gusta. Jest piwo, pełna paleta drinków i shotów, są chipsy, można nawet zjeść burito. Muzyka rockowa, czasami dyskotekowa, bez tępego dudnienia. Ale nie dlatego chciałbym Wam polecić ten lokal. Jeśli spojrzycie na galerię fotek na ich stronie to widać, że panuje tam niejaka swodoba obyczajów biesiadnych. Taniec na rurze akurat się nam nie przytrafił natomiast miałem okazję obejrzeć striptease, który sprezentowali panu młodemu jego kompani na wieczorze kawalerskim. Pani wykonująca taniec dookoła przyszłego żonkosia w niczym nie przypominała napompowanych silikonem lasek jakie poniewierają sie po stereotypowych wyobrażeniach o tym zawodzie. Bardzo ładna i miło wyglądająca dziewczyna, która na ulicy nie wzbudziła by aż takiego zainteresowania tutaj zgromadziła wokól siebie tłum gości lokalu. Co ciekawe patrzyły także panie i nie widziałem specjalnie zawistnych reakcji. Może Czesi tacy właśnie są, otwarci na dobrą zabawę nie ważne czy to śpiewy przy piwie czy striptease? Anyway, szybka i miła obsługa, bardzo fajnie sie tam pije i odpoczywa po całym dniu łażenia po mieście.
Stone Restaurant (punkt O)
Chociaż nie wygląda okazale można tu zjeść pyszne lody i wypić piwo za 32 korony. Cicha uliczka, znikomy ruch samochodowy, nieliczni przechodnie – wszystko to pozwala w spokoju zrelaksować się przy stoliku na zewnątrz. Spędziliśmy tam prawie godzinie na leniwym popijaniu piwka i konsumpcji pucharków z lodami. Przy stoliku obok rozsiadło się spore towarzystwo najwyraźniej rozgrzewające się przed całonocnym szaleństwem wieczoru kawalerskiego, ale w ogóle nie przeszkadzali nam w odpoczynku. Co ciekawe chyba obie strony przyszłego małżeństwa były obecne gdyż dwóch panów zostało spiętych kajdankami z różowym futerkiem i to ich zdrowie co chwilę pili ich towarzysze :)
... i z powrotem
W sobotę o 10 wymeldowaliśmy się z hotelu i wyruszyliśmy w stronę Wiednia. Nie jechaliśmy jednak tą samą trasą tylko skierowaliśmy się do Czeskich Budziejowic. Małe miasteczko z małym, ale urokliwym rynkiem i bardzo przyjemnymi knajpkami i restauracjami. Jak ktoś będzie miał to po drodze to może tam zajrzeć i nie powinien się rozczarować aczkolwiek nie należy się spodziewać cudów. Po prostu miły przerywnik na trasie.
Po wjechaniu do Austrii, mniej więcej 120 kilometrów od Wiednia przejeżdżaliśmy w pobliżu zamku Ottenstein gdzie zatrzymaliśmy się na małe piwko i colę. Potem zajrzeliśmy jeszcze do ruin zamku Lichtenfels połozonego na cyplu nad sztucznym jeziorem powstałym za pomocą wielkiej tamy. Jak nie lubię łazić po takich miejscach to tam mi się podobało.
Do Wiednia dotarliśmy nieco po 18 i dosłownie padłem na twarz. Zmęczenie od kilkugodzinnej jazdy samochodem, dwudniowej wędrówki po Pradze, ilości wypitych piw i upału w końcu dało o sobie znać. Było jednak warto bo za cenę 60 euro wydanych w knajpach i restauracjach oraz niecałych 50 euro za hotel miałem okazję odwiedzić piękne miasto i zobaczyć niesamowite miejsca.
Ja jezdze do Pragi rekreacyjnie, bo zwiedzilam juz glowne punkty turystyczne, historyczne itp. Ostatnio bylam tydzien w listopadzie, przynajmniej nie bylo tlumow turystow na Zamku ;-)
OdpowiedzUsuńJak ktos lubi zwierzeta w klatkach, to polecam Zoo w Pradze. Zadbane, unowoczesniane i ciagle rozbudowywane.
jak popatrzyłem po mapie przygotowując opisywaną trasę to się okazało, że jeszcze ze dwa dni by się przydało żeby zaliczyć resztę parków, zabytków i takich tam.
OdpowiedzUsuńmnie się Praga bardzo podobała natomiast mój kumpel cały czas narzekał, że w Budapeszcie jest ładniej :)
W Pradze już byłem wieć z mapki nie skorzystam, ale jak będziesz odwiedzał inną europejską stolicę w okolicy to chętnie skorzystam.
OdpowiedzUsuńNoooo! Niecierpliwa widownia jest spragniona kolejnej sceny przedstawienia!
OdpowiedzUsuńniech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz zdrów...
OdpowiedzUsuńaaa, chodziło o kolejny wpis? będzie dziś wieczorem, ale cudów bym się nie spodziewał