Sporo czasu minęło od ostatniego posta i ku mojemu zdziwieniu ludzie wydają się faktycznie zainteresowani doniesieniami ze stolicy Małej Rzeszy. Nie będę obiecywał poprawy i bardziej regularnego blogowania, ale tą notka postaram się przynajmniej nadrobić zaległości w raportowaniu statusu emigracyjnego.
W sumie to nic się nie dzieje...
Tak ze trzy miesiące temu coś mnie zaczęło dusić nocami. Nie było to takie zwykłe duszenie jak w lecie kiedy to człowiek ledwie zipie od upału. Mieszkanie jest wietrzone regularnie - przez szparę pod drzwiami też nieźle potrafi dmuchać - więc nie była to kwestia utrzymywania wędzarnianego mikroklimatu. A ja co dwie, trzy noce niemal schodziłem z tego łez padołu z powodu tajemniczego ograniczenia w dostawach tlenu.
Zanim wezwałem egzorcystę coby wygonił to złe co to mnie po nocach dusi znaleźliśmy małe ślady grzyba pomiędzy klepkami parkietu pod materacem służącym nam za łóżko. Potraktowałem owo znalezisko jako racjonalne wytłumaczenie tajemniczych duszności i poszedłem do lekarza. Swoją drogą kupiliśmy też normalne łóżko aby zapobiec rozrostowi grzybni pod przytulnym materacowym przykryciem.
No więc lekarz...
Pani doktor wysłuchała mojego raportu na temat objawów i wysłała mnie do specjalisty od płuc. Po dmuchaniu w rurki poddano mnie testom alergologicznym, które upodobniły moje przedramię do statusu ćpuna weterana (21 drobnych ranek wyglądających jakby powstały od igły).
Pan doktor po zapoznaniu się z wynikami owych czynności zalecił jeszcze jedno badanie, które można opisać jako dmuchanie w chmurkę. Generalnie chodzi o to, że jest sobie aparacik z wyświetlaczem i jeśli dmucha się za mocno to chmurka leci w górę, a jeśli za słabo to leci w dół. Naszym zadaniem jako gracza jest utrzymać chmurkę przez 10 sekund w centrum wyświetlacza oznaczonym jako niebieskie pole. Owe 10 sekund kosztowały mnie 30 euro, ale podobno było to badanie konieczne do potwierdzenia diagnozy i rozsiania wątpliwości czy mam to o co mnie pan doktor podejrzewał.
I tak oto od tego momentu do epitetów jakimi można mnie obrzucić należy dodać jeszcze "astmatyk". Tak, Panie i Panowie, na emigracji nabawiłem się astmy i teraz muszę co wieczór sztachnąć się inhalatorem i łyknąć tabletkę. Inaczej złe wróci do duszenia mnie po nocach i pozbawiania snu.
A dwa tygodnie temu zjadłem plombę...
Zgrzytnęło, chrupnęło, skończone dzieło. Tak wieszcz mógłby opisać moją kolację. Bólu nie było bo ząb już dawno temu pozbawiony unerwienia, ale wkurwiające było to, że ukruszona krawędź była ostra jak brzytwa i mój język dość szybko wyglądał jak nadgarstki bardzo wrażliwego emo.
Dentystę polecił mi mój kumpel i muszę stwierdzić, ze było fajnie. Ułamany ząb został naprawiony w ciągu 5 minut, a podczas kolejnej wizyty załatwiłem inny ubytek. Plomby białe fundowane przez kasę chorych, a w gratisie nawet dostałem zabieg upiększający w postaci usunięcia kamienia nazębnego. Co prawda przez kilka dni czułem się jakbym miał nie swoją szczękę, ale ogólnie bardzo to miłe.
Tak swoją drogą to bycie germanistycznym analfabetą dodawało smaczku przygody tym wszystkim wizytom u lekarzy. Jakby ktoś się zastanawiał to generalnie jest tak, że lekarze mówią po angielsku, a pielęgniarki niekoniecznie. U płucologa recepcjonistka nie miała problemów z ingliszem, natomiast u dentysty specjalnie przydzielono mi jedyną speakającą panią.
Jak widzicie, nie było się co tak upominać o nowe wpisy bo nic ciekawego się nie działo.
Wiedeński Lajf
...a mój pradziadek pochodził spod Wiednia.
poniedziałek, 23 stycznia 2012
poniedziałek, 19 września 2011
Reality check - rachunek za elektryczność
W piątek dostałem nowy rachunek za prąd.
Spodziewałem się podwyżki bo wiem, że poprzednim lokatorem był jakiś ćpun czy meliniarz, który zdemolował mieszkanie i zniknął więc nie przypuszczam aby grzanie, gotowanie czy prysznice były wysoko na liście jego priorytetów zatem konsumpcja prądu była ograniczona. Potem mieszkanie stało puste i gdy w końcu właścicielka zorientowała się, że ma braki w płatnościach gościa już nie było i o ile wiem nigdy się nie odnalazł. Ja odziedziczyłem te niskie rachunki i przez pierwsze pół roku płaciłem 170 euro na kwartał.
Pomimo iż jak wspomniałem byłem przygotowany na podwyżkę to nowe rozliczenie spowodowało lekki szok. Okazało się, że teraz normą będzie dwu-krotność poprzednich płatności i raz na 3 miesiące trzeba będzie wysłać do Wien Energie 334 euro. Co za tym idzie muszę dopłacić różnicę z poprzednich miesięcy i żeby było śmieszniej data płatności to 28 września. 2 dni przed wypłatą mam im przelać 653 euro z groszami :)
Będę musiał wprowadzić lekkie zmiany w moim money management i co miesiąc odkładać sobie na bok te 111 euro żeby potem nie musieć się za bardzo gimnastykować z budżetem kiedy przyjdzie zapłacić za prąd. Kto czyta mojego bloga kredytowego ten wie, że w przeciągu najbliższego półrocza mam zamiar kompletnie spłacić swoje kredyty. W tym miesiącu niestety przelewu do Polski nie będzie więc znowu trzeba będzie użyć kasy z kredytu odnawialnego (który notabene spłaciłem w całości na początku tego miesiąca - błędne koło).
Podsumowując miesięczne koszty życiowe podskoczyły mi do około 900 euro i obecnie prezentują się następująco:
Spodziewałem się podwyżki bo wiem, że poprzednim lokatorem był jakiś ćpun czy meliniarz, który zdemolował mieszkanie i zniknął więc nie przypuszczam aby grzanie, gotowanie czy prysznice były wysoko na liście jego priorytetów zatem konsumpcja prądu była ograniczona. Potem mieszkanie stało puste i gdy w końcu właścicielka zorientowała się, że ma braki w płatnościach gościa już nie było i o ile wiem nigdy się nie odnalazł. Ja odziedziczyłem te niskie rachunki i przez pierwsze pół roku płaciłem 170 euro na kwartał.
Pomimo iż jak wspomniałem byłem przygotowany na podwyżkę to nowe rozliczenie spowodowało lekki szok. Okazało się, że teraz normą będzie dwu-krotność poprzednich płatności i raz na 3 miesiące trzeba będzie wysłać do Wien Energie 334 euro. Co za tym idzie muszę dopłacić różnicę z poprzednich miesięcy i żeby było śmieszniej data płatności to 28 września. 2 dni przed wypłatą mam im przelać 653 euro z groszami :)
Będę musiał wprowadzić lekkie zmiany w moim money management i co miesiąc odkładać sobie na bok te 111 euro żeby potem nie musieć się za bardzo gimnastykować z budżetem kiedy przyjdzie zapłacić za prąd. Kto czyta mojego bloga kredytowego ten wie, że w przeciągu najbliższego półrocza mam zamiar kompletnie spłacić swoje kredyty. W tym miesiącu niestety przelewu do Polski nie będzie więc znowu trzeba będzie użyć kasy z kredytu odnawialnego (który notabene spłaciłem w całości na początku tego miesiąca - błędne koło).
Podsumowując miesięczne koszty życiowe podskoczyły mi do około 900 euro i obecnie prezentują się następująco:
- mieszkanie: 420 euro
- prąd: 111 euro
- ubezpieczenie mieszkania: 10 euro
- bilet miesięczny: 50 euro
- internet: 23 euro
- zakupy (jedzenie, środki czystości, kosmetyki): 300 euro
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
O zarobkach na emigracji
Głównym powodem polskiej emigracji są pieniądze, nie czarujmy się, że jest inaczej. Gdyby nie kasa to Polaka za granicą można by spotkać jedynie jako turystę. To już nie te czasy, że się uciekało przed komunizmem czy prześladowaniami.
Nie żeby komunizmu w Polsce brakowało, świnie u koryta nadal chcą dzielić nie swoją kasę po równo pomiędzy członków tak zwanego społeczeństwa przy okazji sobie płacąc prowizję od tej zbożnej usługi. Inna sprawa, że coraz częściej wyciągają łapy po kasę tych faktycznie potrzebujących jak na przykład emeryci obecni lub przyszli. W tym drugim przypadku jest to bardziej kuszące z powodu kasy leżącej "odłogiem". Zanim obecny trzydziestolatek będzie miał prawo poboru tej zapomogi jest spora szansa, że wcześniej zdechnie, a nawet jakby dożył to co taki może zrobić? Zaciągnie Fedakową i spółkę przed sąd?
A więc emigrujemy za kasą. Oczywiście jest to nie za bardzo po myśli miłościwie nam rządzących więc sieje się ziarno propagandy jak to emigracja degeneruje człowieka. Co chwila onety i reszta wrzucają na główne strony ten sam artykuł o alkoholiźmie, rozpuście, rodzinach rozdartych przez wyjazdy. Tak jakby Polak w kraju stronił od wódy i kurwienia się. No ale jakby wszystkie owieczki uciekły to na cholerę by było potrzebne całe stado kundli (bo to nie są psy) szczekaniem wyznaczające granicę pastwiska.
Przeczytałem dziś o nowym pomyśle minister Fedakowej jakoby kasa emerytów zamiast leżeć w OFE - gdzie jest "narażona na spekulacje giełdowe" - lepiej by się przysłużyła krajowi będąc środkiem na opłacanie rozwoju owego kraju. Oczywiście nikt nawet nie pomyśli o tym, że jakby tę całą kasę po prostu zostawić ludziom to może by sobie sami na te emerytury uskładali bez pomocy światłych kapłanów socjalizmu.
Owa notka prasowa skłoniła mnie do prostego eksperymentu myślowego mającego na celu... w sumie nie wiem co, ale wynik był na tyle fajny, że zdecydowałem się obudzić bloga z letargu. Zapytałem sam siebie jak znacząca jest różnica w moich zarobkach teraz w stosunku do tych polskich? Oczywiście każdy wie, że za granicą zarabia się lepiej, ale chodzą też bajki wśród gminu, że życie drogie jak cholera i jak się człowiek nie żyłuje to ciężko coś faktycznie odłożyć.
Dla ułatwienia podliczyłem zarobki netto bo wiadomo, że podatki są różne. Przyjąłem także sztywny przelicznik 1 euro = 4 PLN jako że takiego używam we wszelkich rozliczaniach się na przykład ze znajomymi, którzy przy okazji wizyt w Polsce kupują mi na przykład papierosy. Jako polską wypłatę liczyłem swoją ostatnią pensję. W zarobki austriackie wliczyłem oczywiście kwotę dwóch dodatkowych pensji, to nie jest żaden przywilej związkowy tylko zwyczajna sprawa.
No i co się okazało?
W 12 miesięcy w Austrii zarobię tyle co w Polsce przez miesięcy 20.
Czyli żeby mieć mniej więcej tyle samo kasy musiałbym pracować niemal dwa razy dłużej. Prościej się już chyba nie da uzasadnić czemu uważam, że decyzja o wyjeździe była dobrą decyzją. Oczywiście każdy musi decydować za siebie, ale ja swojego wyboru nie żałuję (przynajmniej póki co).
Ci co czytają mojego drugiego bloga wiedzą, że mam kredyty do spłacenia. Kredyty brane z głupoty i na pierdoły. Kredyty ciągnące się za mną już kilka lat. Dzięki wyjazdowi i zarobkom w euro w ciągu dwóch miesięcy spłaciłem niemal 14 tys. PLN zadłużenia na karcie kredytowej i kredycie odnawialnym (pomijam fakt, że to właśnie wyjazd wydrenował kasę z tych miejsc, dług jest długiem). W Polsce byłbym w stanie wycisnąć z siebie maksymalnie kilkaset PLN miesięcznie co generalnie oznaczałoby ze dwa lata trwania w tym bagnie. Co więcej oznaczałoby to kompletny brak kasy na cokolwiek poza opłaceniem rachunków, zero przyjemności tylko harowanie dla banku. Teraz to było tylko przeznaczenie "trzynastki" i kasy ze sprzedaży auta na spłatę - generalnie kasy dodatkowej, a nie robienie sztuczek aby obdzielić wszystkich wierzycieli z wypłaty zasadniczej.
Kontynuując wątek kredytowy mam jeszcze około 18 tysięcy PLN do spłacenia. Wg harmonogramu tego kredytu to jeszcze 20 miesięcy płacenia rat po prawie 1000 PLN. Przy polskich zarobkach zero szans na wcześniejszą spłatę jednak teraz jest bardzo prawdopodobne, że wszystko spłacę w ciągu najbliższego półrocza. W listopadzie będzie "czternastka" więc do normalnej raty dorzucę mniej więcej jej 10-krotność i w okolicach luty-marzec 2012 kredyt powinien być spłacony. I znowu beż żadnego wybierania pomiędzy większą ratą a powiedzmy nową parą butów zimowych.
Najśmieszniejsze jest to, że teoretycznie jestem "wysoce wykwalifikowanym specjalistą" więc ktoś może mi zarzucić, że nic dziwnego, że mi tak dobrze. A co mają zrobić biedni ludzie tylko po podstawówce? Taki przykładowy Franek co to ino wie jak silikon na obrzeżach brodzika prysznicowego umie położyć? Ano właśnie sęk w tym, że Franek może sobie policzyć 70 euro za przyjazd i 70 euro za każdą rozpoczętą godzinę pracy co jak na mój gust jest cholernie dobrą dniówką, a przecież ile pryszniców można załatać przez jeden dzień? Cała rzecz ino w tym żeby się Frankowi chciało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)