piątek, 25 marca 2011

Rachunki, rachunki

Wczoraj dostałem pierwszy rachunek od dostawcy prądu czyli Wien Energie. Do 11 kwietnia mam zapłacić 169,20 euro i taką samą kwotę do 11 lipca. We wrześniu przyjdą odczytać liczniki i wtedy wyliczą nowe stawki. Zważywszy na to, że przez miesiąc czy dwa mieszkanie podobno stało puste to całkiem możliwe, że przyszłe rachunki będą wyższe. Z drugiej strony facet, który przekazywał mi klucze do mieszkania powiedział, że w zimie prąd wychodzi w okolicach 70 euro miesięcznie więc znowu nie aż tak dużo. Pytanie tylko czy to prawda czy tylko gadka marketingowa żeby nie wystraszyć nowego lokatora.

UPC przysłało mi maila w odpowiedzi na mój poniedziałkowy fax w sprawie niesłusznie wg mnie naliczonej mi opłaty za wizytę technika. O ile sens nie został kompletnie wypaczony przez google translator to wygląda na to, że odpuścili mi te 70 euro „as a gesture of good will”. Bardzo miło z ich strony aczkolwiek z całkowitym optymizmem poczekam aż zassają mi kasę z konta. Teoretycznie powinni sobie pobrać tylko kilka euro ponieważ mój abonament wynosi 22,90 euro, a koleś przy podpisywaniu umowy powiedział, że zapłacę tylko za dni od faktycznego momentu podłączenia do sieci. Mam nadzieję, że tym razem już nie będzie rozbieżności pomiędzy tym co mi powiedzieli w biurze, a tym co zrobi ich system billingowy. Kumpel się ze mnie wczoraj śmiał, że jestem bardzo niekulturalny bo tu wszyscy czekają na moje pieniądze, a ja się nie chcę nimi dzielić i to biedne UPC jeszcze straszę cofnięciem dostępu do konta bankowego.

Mniej więcej dwa tygodnie temu dostałem wielką kopertę z biura właścicielki mojego mieszkania z oryginałem umowy wynajmu i z wypełnionymi przekazami pocztowymi na cały rok. Raczej nie będę z nich korzystał bo gdzie by mi się chciało co miesiąc latać z papierkami na pocztę skoro mogę sobie ustawić automatyczne przelewy w systemie bankowym, ale miło z ich strony że chcieli zaoszczędzić mi kłopotu z ręcznym wypisywaniem blankietów.

Póki co nie jestem jeszcze abonentem żadnej sieci komórkowej bo używam zakupionej w Hoferze karty pre paid z sieci yesss więc tego typu rachunków nie muszę na razie płacić. Szczerze mówiąc w ten sam dzień kiedy byłem w UPC próbowałem podpisać też umowę z Orange, ale mnie odrzucili z niewiadomych powodów. Prawdopodobnie dlatego, że generalnie nie mogli potwierdzić ani moich zarobków ani eCarda (ubezpieczenie zdrowotne) ani tego, że przepracowałem tutaj chociażby jeden dzień bo do pracy miałem iść dopiero dnia następnego. Poczekam jeszcze miesiąc lub dwa i spróbuję jeszcze raz jeśli nie z Orange to z innym operatorem.

Podliczmy więc ile mi wypłynie z konta w okolicach początku kwietnia:
  • mieszkanie: 420 euro
  • prąd: 169,90 euro (kwartalna opłata)
  • UPC: 22,90 euro (pewnie mniej, ale liczę na wyrost cały abonament)
  • konto w Bank Austria: 25,73 euro (kwartalna opłata)

Razem wychodzi 638,53 euro. 

W maju i czerwcu z jednej strony będzie mniej bo odpadnie mi opłata za prąd i konto, ale z drugiej dojdzie pewnie opłata za roczny bilet na komunikację (na razie mam miesięczny kupiony w automacie) i być może też abonament za komórkę jeśli się uda. Mimo wszystko nie jest źle.

Gdyby nie przykry fakt, że trzeba do Polski nadal wysyłać haracz na spłatę kredytów to mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, że mi tu się świetnie wiedzie :)

wtorek, 22 marca 2011

Zgrzyty z UPC

Trzy tygodnie bez sieci i nagromadziło się tyle tematów o których chciałbym napisać, że aż nie wiadomo za co się najpierw zabrać. Zacznę więc od końca czyli od podłączenia internetowego właśnie.

Zgodnie z przysłowiem, że biednemu to zawsze wiatr w oczy (zazwyczaj razem z ch*jem w d**ę) załatwienie sobie dostępu do neta nie poszło tak gładko jak by się mogło wydawać. Austria niby kraj rozwinięty i zorganizowany o wiele lepiej niż Polska, ale jednak ordung miejscami szwankuje.

28 lutego poszedłem do oddziału UPC ze szczerą chęcią kontynuacji bycia ich klientem także po tej stronie granicy. Tydzień wcześniej odwiedziłem polskie UPC i złożyłem wypowiedzenie umowy z terminem zakończenia usługi na 31 marca. Zero problemu, trwało to może 2 minuty i musiałem złożyć jeden podpis. Myślałby kto, że skoro Polacy tak się zoptymalizowali to co dopiero Austryjacy zaprezentują poziomem usług. No i pokazali...

Oddział znajduje się w Gasometer City (linia metra U3 do stacji Gasometer), kompleksie handlowym o dość ciekawej architekturze. W środku jest generalnie centrum handlowe i jedna z placówek UPC. Pierwszy szok przeżyłem widząc kolejkę około 30 osób stojących przed biurem. Do tej pory praktycznie nigdzie nie musiałem w Wiedniu stać w ogonku, a tu proszę, jednak się zdarza. W samym biurze pięciu kolesi przyjmujących petentów więc niby full wydajność, ale wiadomo jak to bywa: jeden przyszedł zapłacić rachunek a drugi bedzie mulił nerę, że mu coś nie działa.

Po mniej więcej pół godzinie przyszła moja kolej. Jak zwykle na wstępie powiedziałem, że ni w ząb nie mówię po niemiecku więc „I hope you speak english”. Na szczęście koleś spikał i całkiem sprawnie nam poszedł proces rejestracji nowego klienta. Z dokumentów pokazałem paszport, zaświadczenie o zameldowaniu i kartę bankomatową aby mogli sobie pobierać abonament automatycznie z mojego konta. Jak się wczoraj okazało ten ostatni element układanki nie był najmądrzejszym posunięciem z mojej strony. Ale nie uprzedzajmy faktów...

Wybrałem opcję samodzielnej instalacji gdyż rzecz miała się sprowadzać do wetknięcia kabla w gniazdko i włączenia modemu. Modem miał przyjść do mnie przesyłką kurierską najpóźniej w następny wtorek czyli 8 marca. Uradowany podziękowałem za miłą obsługę i pojechałem do domu.

Tydzień minął, graniczny wtorek także, a modemu nie było. Codziennie zaglądałem do skrzynki na listy w nadziei ujrzenia awizo od kuriera i codziennie spotykał mnie zawód. Wytrzymałem cały następny tydzień i w końcu wysłałem im maila z uprzejmym pytaniem WTF? Dzień później dostałem odpowiedź, że modem jest w drodze i proszą o jeszcze odrobinę cierpliwości. I faktycznie tego samego dnia po powrocie z pracy zobaczyłem awizo przylepione na domofonie przy bramie wejściowej do kamienicy. Dość ciekawy sposób zostawiania powiadomień, ale być może nikt z sąsiadów kuriera nie wpuścił do budynku, a może się po prostu leniowi nie chciało wyłazić na drugie piętro żeby mi wsadzić awizo w drzwi.

Anyway, z awizo w kieszeni wróciłem do firmy bo mieliśmy z kumplem jechać do Ikei jak tylko się upora z psychicznymi problemami klientów i przy okazji poprosiłem szefa żeby zadzwonił do kuriera i się zapytał gdzie mogę sobie odebrać paczkę. Okazało się, że niemiecki kuriera był zbyt wielką barierą językową aby dostać odpowiedź na takie pytanie więc szef kazał mu przywieźć paczkę do firmy. Miało to nastąpić następnego dnia do południa więc kolejny dzień bez neta...

17 marca parę minut przed 15 dostałem maila od pani przy front desku, że ma dla mnie paczkę (po niemiecku to jest parcel). Ciężko było potem dosiedzieć w pracy do 16, ale jakoś dałem radę i niesiony skrzydłami nadziei na wieczorną ucztę z nowości filmowych pognałem do domu co metro wyskoczy.

Kabel zasilania w gniazdko z prądem, kabel modemu w gniazdko kablówki, drugi koniec w modem, diody mrygnęły parę razy i... coś jakby za mało światełek się świeciło. Wrzuciłem do laptopa płytkę instalacyjną, odszukałem manuala (swoją drogą do zupełnie innych modeli modemu niż mój, ale diody te same) i wyczytałem, że to co widzę to oznaka kompletnego braku sygnału sieciowego. Cudownie...

Zadzwoniłem na partyline (w serwisie automatycznym pomoc techniczna jest po wciśnięciu dwóch dwójek) i gdy w końcu odebrał człowiek wyjaśniłem jaki mam problem. Kazano mi poczekać chwilę bo muszą aktywować moją linię. Jakieś 5 minut później usłyszałem, że zdalna aktywacja nie jest możliwa i w poniedziałek 21 marca pomiędzy 7:30 a 12:00 pojawi się u mnie monter i zrobi to manualnie. Zapewniono mnie także, że ta usługa będzie darmowa gdyż to nie z mojej winy są problemy. Pozostało mi doczekać jakoś do poniedziałku.

Monter pojawił się parę minut przed 10, niemal idealnie w środku widełek czasowych określonych przez infolinię. Pokazałem mu gdzie jest modem, rozkręcił gniazdko, wkręcił w kabel jakieś szpejo i poszedł na korytarz grzebać w skrzynce z kablami. Przy okazji podejrzałem, że są tam tylko dwa kable, jeden z numerem mojego mieszkania, a drugi z numerem 23 czyli tego większego mieszkania pietro wyżej, które opisywałem przy okazji szukania lokum.

Po chwili mieszania kablem w pokoju szpejo zawyło co najwyraźniej oznaczało sygnał sieciowy bo bardzo ucieszyło montera. Wykonał krótki telefon do centrali i po ponownym podłączeniu modem wesoło zaczął mrugać wszystkimi diodami. Jak pamiętałem z manuala trwała właśnie procedura synchronizacji. Monter wypełnił formularz w dwóch kopiach i kazał mi się podpisać w dwóch miejscach.

I tu popełniłem błąd karygodny po podpisałem nie czytając uważnie tego co tam wpisał. W Polsce parę razy zdarzały mi się odwiedziny monterów z UPC i też dawali mi takie papierki, na których przeważnie było napisane że wykalibrowali mi sygnał albo coś takiego. W tamtych przypadkach jednak wiedziałem, że za to zapłacę tutaj natomiast wizyta miała być gratis.

Jak się później okazało monter wpisał mi w pozycję Anschlussentgelt kwotę 69,90 euro czyli generalnie opłata za podłączenie modemu. Po przyjściu do pracy zapytałem kumpli czy to jest to co mi się wydaje i niestety obaj potwierdzili moje obawy. Od razu wykręciłem numer UPC i powstrzymując się od fucków zacząłem wyjaśniać sprawę.

Głos w słuchawce powiedział, że mój wybór opcji samodzielnej instalacji nie był możliwy więc muszę zapłacić za usługę podłączenia modemu. Gdy zapytałem po cholerę więc jego kolega z partyline obiecywał mi darmowa usługę usłyszałem, że jeśli tak było to mogę złożyć reklamację i jeśli zostanie uznana to rozliczą mi te 70 euro w przyszłych abonamentach. Na pytanie co będzie jeśli im tego nie zapłacę dowiedziałem się, że nie bardzo mam taką możliwość bo dałem im dostęp do konta więc sami sobie kasę wezmą. Wkurwiony już nie na żarty pożegnałem się i zdałem relację kumplom o tym co mi powiedziano.

Kumpel poradził mi żebym od razu napisał do nich wniosek o anulowanie płatności za wizytę montera z dokładnym opisem co nie działało i co mi powiedzieli na infolinii. Powiedział mi też, że nawet jak sobie kasę wezmą to mogę iść do banku i kazać im anulować tę transakcję i anulować dostęp UPC do mojego konta. Naskrobałem więc kilka akapitów z detalami całej sprawy i na koniec poinformowałem, że jeśli pobiorą mi kasę za coś co miało być darmowe to odwiedzę bank i anuluję cały przelew i będę im samodzielnie płacił tylko za usługi za które zgodziłem się płacić podpisując umowę. Miałem lekkie obawy czy nie brzmi to za ostro, ale kumpel powiedział, że skoro oni mnie chcą ruchać to nie ma co mieć skrupułów. Pismo od razu posłałem faxem i zachowałem sobie potwierdzenie.

Teraz pozostaje czekać na ich reakcję albo na pierwsze pobranie kasy z konta, zależy co nastąpi wcześniej. Internet póki co mi działa więc jeszcze nie rozpoczęli akcji odwetowej. Całkiem możliwe, że będę się bujał o te 70 euro o wiele dłużej niż to warte i być może nigdy ich nie odzyskam, ale liczą się zasady. W Polsce odpuszczałem wiele rzeczy mówiąc sobie „to tylko parę złotych, nie warto się szarpać” i poniekąd takie myślenie zaprowadziło mnie w niewolę kredytową. Tutaj nie zamierzam powtarzać tego samego błędu. Jak na tym wyjdę to się dopiero okaże, mam nadzieję że w tym przypadku nie bedę musiał szukać innego providera internetu.

Na koniec wspomnę o radzie jakiej mi udzielił jeden z Austryjaków, który słyszał o czym rozmawiam z UPC. Powiedział, że lepiej robić przelewy manualnie niż dawać instytucjom dostęp do konta bo jeśli jest taka sytuacja jak moja to zawsze mamy argument przetargowy w postaci odmowy płacenia i wtedy negocjacje wyglądają zupełnie inaczej. Jeśli jednak usługodawca sam może sobie pobrać kasę to najprawdopodobniej czeka nas droga przez mękę żeby odzyskać to co niesłusznie zostało nam wrzucone do rachunku.

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wpis.

poniedziałek, 14 marca 2011

Czekając na modem...

UPC jakoś nie spieszy się z podesłaniem mi modemu więc już dwa tygodnie jestem poza siecią. Dziwne to uczucie nie móc sobie po prostu wejść na torrenty albo sprawdzić poczty czy jakiejś lokalizacji. Nie mówiąc już o tłumaczeniu sobie germańskich szczeknięć na ludzką mowę.

Ale żeby nie było że tak kompletnie się wypiąłem na publiczność gorączkowo oczekującą wiadomości z imperium Austro-Węgier skrobię te słowa na kompie w pracy korzystając z tego że tubylców jeszcze właściwie w robocie nie ma.

Codzienność wiedeńska niewiele różni się od tej krakowskiej. Wstaję w okolicach 6:30, piję kawę, biorę prysznic i idę na metro aby mniej więcej o 8:00 odbić się kartą na zakładzie. Póki co nie mam siły przybywać do pracy o 7 jak to standardowo robiłem w Polsce, zresztą sens tego byłby znikomy bo za bardzo bym się rzucał w oczy mojemu nowemu kierownictwu. Być może po jakimś czasie przesunę sobie godziny, ale najpierw muszę ustabilizować swoją pozycję w firmie.

No więc w pracy siedzę tak gdzieś do 16, czasem trochę dłużej jeśli temat mnie za bardzo wciągnie albo czekam na kumpla aż skończy się bawić z requestami od handlówki albo helpdesków. Projekt do którego trafiłem jest praktycznie odseparowany na razie od reszty prac ponieważ głównie polega na badaniu możliwości pewnego gizmo. To powoduje, że nikt nic ode mnie nie chce, nikt mi nie podrzuca "prostych" zadanek "na wczoraj i za darmo", generalnie nikt się nie ma powodu czepiać. Codziennie wysyłam maila z raportem o postępach mojego R&D do lokalnego magika nazywanego Fantastą, który prowadzi ten projekt. Jego ksywka wzięła się z tego, że czasami wymyślał takie rozwiązania problemów, że brzmiało to jak science fiction. Oczywiście ksywka jest znana tylko polskiej części załogi :)

Po pracy albo jadę z kumplem kupować kolejne elementy wyposażenia mieszkania albo idę do najbliższego spożywczaka po jakieś produkty obiadowo - śniadaniowe. Na szczęście za rogiem mojej kamienicy mam sklep Billa więc nie muszę daleko tyrpać się z siatami. O cenach napiszę kiedy indziej, ale generalnie za 10 euro idzie zrobić obiad na dwa dni przy założeniu, że nie żremy jak świnie tuczniki. Filet z kurczaka, jakieś warzywa, ziemniaczki tego typu sprawy.

Kolejnym tematem, który rozwinę w oddzielnym wpisie jest zjawisko nazywane przeze mnie "wiedeńskim freakshow". To jest coś czego nie zauważałem w Polsce, a tutaj niemalże codziennie trafia się nowy okaz do kolekcji. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o człowieku Yeti, Muhammadzie Ali lub Don Juanie śledźcie kolejne notki.

Ok, na razie to tyle bo germańscy oprawcy zaczynają przybywać do arbajtu, a ostatnie czego mi potrzeba to życzliwi szeptający na mitingach o Polakach co odbierają miejsca pracy Austryjakom i cały czas siedzą na necie. Świnie wszędzie są takie same niezależnie od języka w którym chrumkają.